sobota, 7 lutego 2015

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 52

Pracuję w kuchni nad czekoladowym ciastem. Układam brązowy papier do pieczenia na kwadratowej blaszce, i wracam do mieszania masy. Dodaję do niej kakao, żeby nabrała odpowiedniego koloru i smaku. Kiedy słyszę dzwonek do drzwi odkładam wszystko. Calum miał przyjść później - pewnie załatwił wszystkie sprawy, związane z nowym mieszkaniem szybciej.
Otwieram drzwi i ku mojemu zdziwieniu, to nie Calum w nich stoi.
To Alice.
Uśmiecha się, trochę nieśmiało co jest rzadkim widokiem; a raczej niespotykanym. W dłoni ściska ramiączko czarnej torebki, która pasuję do również czarnych butów.
- Cześć - wita się.
Marszczę brwi, bo jej zachowanie jest inne niż zazwyczaj.
Może przyszła mnie przeprosić? Nie... Ona nigdy by tego nie zrobiła.
- Chciałam pogadać.
- Myślałam, że powiedziałaś mi już wszystko - stwierdzam niepewnie.
- Niezupełnie... Jesteś sama? - Patrzy na przestrzeń za moimi plecami.
- Eee, tak - obserwuję ją przez chwilę - wejdź.
Nie wierzę, że to robię. Zapraszam ją do siebie. To szaleństwo. To tak, jakbym była pod jednym dachem z tykającą bombą, która zaraz wybuchnie i byłabym tego w pełni świadoma.
- W sumie chciałam...
- Chodźmy do kuchni - przerywam jej. - Napijesz się czegoś? Kawy?
- Kawa - przytakuje.
- Przepraszam za ten bałagan.
- W porządku.
- Usiądź - wskazuję ręką na stolik. Odwracam się do szafki, żeby wyciągnąć dwa kubki i słoik z kawą, ale coś mnie zatrzymuję. Czuję jak dłonie dziewczyny zaciskają się mocno w moich włosach. Nawet nie mam czasu zareagować, ponieważ ona uderza mocno moją głową o górne szafki. Robi to kilka razy. Naprawdę mocno. Nie wiedziałam, że ktoś taki może mieć tyle siły.
Moja czaszka pulsuje z bólu i czuję smak krwi w ustach. Puszcza mnie, a ja bezwładnie osuwam się na kafelki. Oddycham szybko. Za chwilę, sylwetka blondynki majaczy przed moim oczami. Alice bierze zamach. Myślę, że mogłabym się jeszcze podnieść, lecz nie mam na to czasu. Widzę zbliżający się obiekt w moją stronę, a później już tylko ciemność. Odpływam i nie czuję nic więcej.

***

~Harry~

- Gdzie ona do kurwy jest?! - wrzeszczę.
Perrie patrzy na mnie trochę z przerażeniem i nie dziwię jej się. Jestem spanikowany i zdenerwowany. Lekarze nie pozwalają nam wejść na salę. Nie chcą nic powiedzieć, a na pewno nie mi.
Kiedy zadzwonił do mnie Zayn z tą wiadomością... że. Mo jest w szpitalu, zostałem całkiem sparaliżowany. Byłem w pracy; wybiegłem z niej bez ani jednego słowa wytłumaczenia.
Nie ujdzie mi to na sucho, ale mam to gdzieś. Kompletnie gdzieś, bo obiecałem Claudii, że nikt już nie zrobi jej krzywdy.
I zawiodłem.
- Harry, uspokój się.
Rozglądam się bezwładnie po szpitalnym korytarzu. Łzy zaczynają palić moje powieki, więc szybko przecieram oczy. Mój wzrok pada na ciemnowłosego chłopaka obok Perrie. Jego palce są splątane razem, garbi się, kołysząc swoim ciałem w przód i w tył. Dziewczyna pociera jego plecy.
- To on prawda? - pytam Zayna. - To ten gnojek jej to zrobił.
- Co? Calum?
- O nigdy by tego nie zrobił. - Głos Perrie jest... dziwny. Wrogi, ale słaby. Mówiąc, nie patrzy na mnie.
- Nie zaprzecza! - zauważam.
- Nie zrobiłem tego, jasne?! - krzyczy. Jego oczy są czerwone, kiedy nawiązuje ze mną silny kontakt wzrokowy. - Przestań mnie osądzać. Ty do tego doprowadziłeś!
- Jeżeli dowiem się, że to ty - zabiję cię bez wahania.
- Nie zdziwiłabym się, gdybyś ty jej to zrobił - wtrąca blondynka.
- Oskarżasz mnie?!
- Dlaczego nie? Mogłeś ją nawet zabić i pójść do tej swojej Alice. Już raz zdradziłeś Claudie, dlaczego nie miałbyś zrobić tego drugi raz?
Patrzę na nią, kompletnie nie wierząc w to co mówi.
Czy ona jest poważna? Nigdy nie uderzyłbym Mo i żadnej innej kobiety. Nie jestem zdolny do czegoś takiego. Może mam problemy z agresją, ale nie jestem damskim bokserem, czy coś.
- Wszyscy jesteście popieprzeni.


Po godzinie, lub dwóch na korytarzu pojawia się pielęgniarka. Jej jasne włosy są spięte w schludny kucyk, który kołysze się, kiedy chodzi. Patrzy na nas, aż w końcu wydusza z siebie pytanie:
- Kto z was jest najbliżej z panią Claudią?
- A jakie to ma znaczenie? - zauważa Perrie.
- Na salę mogą wejść tylko rodzina i najbliżsi.
- Jestem jej przyjaciółką.
- Jestem jej chłopakiem - protestuję i wstaję z niewygodnego krzesła. Dziewczyna przewraca oczami.
Idę za niską pielęgniarką do sali. Claudia leży na łóżku szpitalnym. Ma zamknięte oczy, a jej głowę obejmuję biały bandaż. Bez zastanowienia, podchodzę bliżej. Chwytam krzesło stojące nieopodal i siadam obok niej, biorąc małą dłoń w swoją. Trzęsę się, próbując opanować oddech. Łzy stają ponownie w moich oczach, za wszelką cenę staram się je powstrzymać.
- Obudzi się, prawda? - pytam, pełen nadzieli.
- Miejmy nadzieję, że tak.
Jej odpowiedź dobiła mnie jeszcze bardziej. Łzy w końcu spłynęły, w dół policzków. Przyglądałem się twarzy Mo, całując jej dłoń, tak, jakbym chciał scałować cały ból, który musi czuć. Jest blada, całkiem blada, ale ciepła.
Ona nie powinna tu leżeć. To nie powinno się zdarzyć.
A ja znowu ją zawiodłem.
- Miała wstrząs mózgu - kontynuuję - Ma lekko pękniętą czaszkę, ale to szybko się zrośnie. Gorzej z jej pamięcią.
- C-co? - Mrugam szybko, podnosząc wzrok na dziewczynę.
- Dostała dużo uderzeń w ten obszar, - wskazuję palcem na czoło i lekko nad nie - który jest odpowiedzialny za pamięć. Nie chcę Pana okłamywać... są różne rodzaje pamięci i każdy mógł zostać uszkodzony mniej, lub bardziej.
- Co to znaczy?
- Kiedy się obudzi, wszystko może być w porządku i nie będzie pamiętać tylko wydarzeń sprzed dwunastu godzin, lub może się obudzić i nawet Pana nie pamiętać. Różne fakty i zdarzenia z jej życia po prostu wyparują... na jakiś czas.
- O Boże - szepcę. Nie, nie, tak nie może być. To się nie dzieje, prawda? 
Pociągam nosem, nadal trzymając jej dłoń blisko swojej twarzy. Jedyne co mam w głowie to: Boże, to nie jest prawdą, to tylko sen. Błagam - chciałbym, żeby to był tylko sen, ale nie jest. To ma miejsce. Naprawdę tu siedzę i słyszę, to co słyszę? 
Chciałbym stąd wyjść, ale nie wyjdę bez niej. Zostanę tutaj. Myślę, że czeka mnie długa noc. Lecz nie wyjdę. 
Poczekam. 


Koniec części I