czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 48

 Chcę Was przeprosić za opóźnienie. Mam nadzieję, że ten, jakże dłuuuugi rozdział, Wam to wynagrodzi! Miłego czytania :)
  Przeczytajcie notkę pod rozdziałem xx



- Pamiętacie tą imprezę u Martiny? - pyta Perrie. Zaciska w dłoni szklankę wypełnioną ciemną cieczą. Szkocka whisky rozcieńczona Colą, to chyba ulubiony napój dziewczyny. Ona i Calum dali się ponieść i piją już drugą szklankę. Ja odmawiam, tak samo jak Harry. Nie mam ochoty pić.
- Którą? - Calum marszczy ciemne brwi, które niemal stykają się razem.
Siedzimy w kuchni, już od godziny. Deszcz przestaje padać, ale na zewnątrz nadal jest pochmurno i szaro. Kompletnie znudzony Harry bawi się moimi palcami pod stołem. Jest mi go szkoda i mam ochotę uciec razem z nim, jak najdalej od tej dwójki. Z drugiej strony, tęskniłam za Calumem, więc chcę spędzić z nim trochę czasu. To dziwne.
- Tą na której, tobie i Claudii kompletnie odbiło. A raczej tyko tobie. Przerzuciłeś ją przez ramię i zaniosłeś pod zimny prysznic - śmieje się w głos. - Claudia pamiętasz to?
- Ja pamiętam! - mówi chłopak. Odchyla się trochę, krzyżuje swoje palce na brzuchu i zamyka oczy. Na jego usta ciśnie się mały, marzycielski uśmiech. - Miała białą sukienkę, przez którą wszystko tak pięknie prześwitywało.
Stanowczo za głośny śmiech Perrie wypełnia, nie kuchnie, ale cały dom. Jestem pewna, że ktoś stojący na werandzie mógłby to usłyszeć. Patrzę na ciemnowłosego z niedowierzaniem. Kątem oka widzę jak Harry unosi swoją głowę i spogląda na mojego kumpla. Ale on nie przestawał:
- Mokry materiał przylegał do jej ciała, lekko się marszcząc - Calum uśmiecha się ukazując zęby. Perrie patrzy na niego ze łzami w oczach. - Pomyślałem wtedy: Claudia... Przebiłaś wszystkie miss mokrego podkoszulka.
Czuję jak gorąc wpływa na moje policzki i puszczam wzrok na swoje dłonie. Wiem, że Harry się na mnie patrzy, ale nie mam odwagi zmierzyć się z jego zielonymi oczami. Czuję się zażenowana, całą tą sytuacją, a mój chłopak na sto procent jest wściekły. Harry łatwo się denerwuję. Szczególnie na mężczyzn. Nie jest zły na mnie, nie, jest zły na Caluma.
- Zawsze uważałam, że powinniście być razem! Bylibyście, taką uroczą parą - mówi słodko Perrie. Robi to specjalnie, żeby tylko dodać oliwy do ognia.
Harry oczyszcza swoje gardło, zwracając na siebie uwagę. Wszyscy na chwilę cichną. Nie trwa to dość długo, ponieważ Perrie, znów zaczyna wspominać nasze szkolne lata. W pewnym momencie Harry wstaję i po prostu wychodzi. Przyjaciółka kompletnie to ignoruje i dalej mówi, jak świetnie było grać w butelkę na jej szesnastych urodzinach. Calum odprowadza wzrokiem wyższego chłopaka i popatrzy na mnie przepraszająco. To nie jest zupełnie jego wina, żartował, a to co robi Perrie nie jest na miejscu.
- Harry. - Szybkim krokiem podchodzę do niego i łapię go za rękę. Prostuje się, kiedy kończy zakładać drugiego buta. - Nie wchodź.
- Nic tu po mnie - wzrusza ramionami i chwyta kluczyki od auta, leżące na okrągłym stoliku.
- Wiesz, że Perrie robi to specjalnie. Proszę cię. - Rzucam mu błagalne spojrzenie. Muszę zadrzeć głowę do góry, żeby dokładnie widzieć jego twarz w słabym świetle, na korytarzu. - Nie idź Harry.
- Mam pracę wieczorem - jego głos jest zachrypnięty i niski. Nie wiem czemu chcę mi się płakać. Kładzie rękę na mojej szyi, a ja rozpaczliwie szukam czegoś w jego spojrzeniu. - W domu zajmę się szukaniem prawnika, okej? Napiszę do ciebie.
Mam nadzieję, że jego usta wylądują na moich w długim romantycznym pocałunku. Te jednak, składają go, na moim czole. Czuje się, jakby ktoś wyrwał mi serce z klatki i rzucił nim o ziemię. Wypuszczam drżący oddech, zagryzam wargę, żeby powstrzymać jej drżenie.
- Napiszę - obiecuje i wychodzi. To wszystko.


Kiedy na zewnątrz panuje mrok i słychać świerszcze, ja leże w łóżku. Przez otwarte okno wpada blade światło księżyca. W dłoni ściskam telefon i czekam na obiecany esemes. Po głowie chodzi mi rozmowa z Calumem, którą przeprowadziłam po tym, jak Harry wyszedł. Trochę mnie przepraszał, zwalał całą winę na siebie. Zaprzeczałam temu. Powiedziałam mu, że Harry i Pezz nie dogadują się najlepiej, a raczej w ogóle się nie dogadują. Nie mówiłam dlaczego, bo stwierdziłam, że nie musi tego wiedzieć. Kiedyś, pewnie wszystko bym mu powiedziała. Co stało się przez tak długi czas, w moim życiu. Co się zmieniło, a zmieniło się w sumie wszystko. Jak to możliwe, że z przyjściem jednej osoby, zmienia się tak wiele?
Z Perrie nie rozmawiałam, ale chciałabym wyjaśnić jej zachowanie. Nie rozumiem jej.
Naciskam na telefon, a jego ekran się rozświetla. Nadal nie ma żadnego znaku życia od bruneta. Patrzę, przez chwilę na datę. Niedziela 20 lipca 2013. Czytam to kilka razy i marszczę brwi. Niedziela? Harry powiedział, że ma pracę wieczorem, ale przecież on nigdy nie pracuję w niedziele.
Ekran telefonu ponownie się rozjaśnia, przez wiadomość. Czytam ją. Zawiera tylko informacje z kim, gdzie, i o której godzinie mam się zobaczyć. Nic więcej. Wzdycham i piszę do niego z krótką prośbą, o przyjechanie. Chcę zasnąć razem z nim i się do niego przytulać. Tak, jak zeszłej nocy.
Nie dostaję żadnej odpowiedzi, więc dzwonie do niego. Wiem, że jestem teraz nachalna, ale też zdesperowana, żeby mieć go tutaj.
Odbiera za trzecim, czy czwartym sygnałem:
- Mo, nie mam zamiaru przyjechać - ostrzega od razu.
- Proszę - mówię błagalnie i marszczę brwi w skupieniu.
- Wkurzyłem się dzisiaj. - Jego głos brzmi niesamowicie opanowanie i głęboko.
- Wiem o tym, ale nie będziemy z nimi siedzieć, przyjedź - nalegam.
- Wiesz, że nie mogę...
- Jest niedziela, nie ściemniaj - mówię spokojnie. Słyszę westchnienie po drugiej stronie. - Tęsknie za tobą - kontynuuję, próbując innego sposobu. Mogę sobie wyobrazić, jak Harry się teraz uśmiecha. Dołeczki pojawiają się w jego policzkach, tak, jak małe zmarszczki w kącikach oczu. - Chcę cię przytulić i czuć twój zapach. Moje łóżko jest zimne, bez ciebie.
- Claudia...
- Chcę cię całować i wplątać palce w twoje włosy, Harry - przerywam mu. Dodaję nacisk na jego imię, zapada głucha cisza. - Chcę ssać skórę na twojej szyi i zostawiać na niej ciemne ślady. Całować cię teraz, mocno.
- Co ty...?
- Harry - błagam.
Słyszę szmer i ciche przekleństwo.
- Będę niedługo


***

Przez cały czas siedzę na łóżku. Zapalam lampkę, stojącą na stoliku nocnym. W palcach przekładam telefon, co chwilę sprawdzając godzinę. 
22:30... 22:31... 22:40 - czas ciągnie się niemiłosiernie. 
W końcu, po kolejnych dziesięciu minutach, słyszę charakterystyczne kliknięcie drzwi. Długonogi chłopak wchodzi do pokoju. Ma na sobie czarne rurki, które w idealny sposób opinają jego szczupłe nogi. Koszula także, jest czarna, tym razem zapięta pod samą szyję i tylko z przodu jest wsadzona w spodnie. Jego włosy sterczą sztywno, idealnie ułożone. Robią się trochę przydługie, ale nie mam nic przeciwko. Obserwuję, jak jego język wysuwa się, by zwilżyć pełne usta, które pragnę całować, aż nie zrobią się bordowe. 
- Byłeś gdzieś? - Przekręcam głowę w prawo. 
- W urzędzie, Mo. 
- No tak... Ładnie wyglądasz - mówię nieśmiało. Jestem pewna, że na moje policzki wpływa jasny róż. Harry uśmiecha się i zaczyna zbliżać się do łóżka. Moje serce bije co prawda wolno, ale ze zdwojoną siłą. Czołga się do mnie na czworakach i nawet kiedy to robi, wygląda zmysłowo. Gdy znajdujemy się blisko, jego źrenice są ogromne, czarne, objęte małymi zielonymi obrączkami. Natychmiast łącze nas w wymarzonym pocałunku. Mruczy z aprobatą. Rozchylam usta, zapraszając jego język do środka, z czego od razu korzysta. Przechylam głowę, a nasze zęby ocierają się o siebie. Mam gęsia skórę na całym ciele i dreszcze przechodzą mi wzdłuż kręgosłupa. Harry pociąga moją dolną wargę i patrzy na mnie pożądliwie. Zamykam oczy, kiedy czuję gorący oddech na szyi i jeszcze jedną porcję dreszczy. Składa pojedyncze cmoknięcia, na wrażliwej skórze, a kiedy jeden jest mokrzejszy, staram się powstrzymać jęk. 
- Masz taką wspaniałą skórę - mruczy i gryzie moją szyję. Wiercę się pod tym doznaniem i czuję frustrację dokładnie miedzy udami. Chwytam w pięści jego koszulę i odrywam od siebie. Przypominam sobie, naszą rozmowę przez telefon. To ja miałam go całować, ciągnąć za włosy, i doprowadzać do szaleństwa. Właśnie zamierzam to zrobić, pomimo, że nie mam dużych doświadczeń, ale kiedyś trzeba się nauczyć, prawda? 
Patrzy na mnie zdezorientowany. 
- Usiądź - rozkazuję. Posłusznie siada między dwiema poduszkami, opierając plecy o wezgłowie. Siadam na nim okrakiem.
- Co zamierzasz? - unosi brew. Klepię go delikatnie w policzek, na co podnosi brwi.
- Cicho - karce go. Złączam nasze spragnione siebie usta. Tym razem wolniej, nie tak gwałtownie, lecz z precyzją. Nasze języki ocierają się o siebie i mam ochotę całować go tak do końca życia. Brakuje mi powietrza, więc przerywam, odchylając się odrobinę. Otwieram dotychczas zamknięte oczy i widzę, jak Harry patrzy na moje usta. Chwytam jego górną wargę w swoje i ciągnę powolnie kilka razy. Gdy się odsuwam, on przysuwa się bliżej. Uśmiecham się, nie pozwalając na kolejny pocałunek, a on jęczy niezadowolony. Ostrożnie całuję kącik pełnych ust, następnie moje usta torują sobie ścieżkę po wyraźnie zarysowanej linii szczęki. Jego zapach wdziera się do moich nozdrzy, na co przewracam oczami. - Pachniesz tak dobrze - mówię i przegryzam płatek ucha chłopaka. Czuję jak jego palce zaciskają się na moich biodrach oraz dreszcze przechodzą przez piękne ciało. Robię z jego szyją dokładnie to samo co on z moją i także słyszę zduszony odgłos przyjemności. Wyciągam koszulę ze spodni, zaczynam bardzo, bardzo powolnie rozpinać guziki koszuli, całując szyję. 
- Cholera - ucieka z jego ust, kiedy przesuwam paznokciami po jego odkrytej skórze.
Uderza głową o wezgłowie, dając mi większe pole do popisu na jego szyi. Wsysam się w jedno miejsce. Robię to mocno, używam zębów i języka. Klatka piersiowa chłopaka, zaczyna pracować szybciej. Jego palce ponownie się zaciskają, a sylwetka porusza niespokojnie. Nieudolnie próbuję wypchnąć biodra w górę. Chcę się z nim podroczyć, więc unoszę swoje, nie dając mu żadnej ulgi w tarciu. Ograniczający go, ciasny dżins z pewnością nie jest przyjemny.
Kończę robić malinkę i dmucham na nią chłodnym powietrzem, później zsuwam koszulę z szerokich ramion. Znów się całujemy. Harry przyciąga mnie bliżej, o ile to w ogóle możliwe. W miedzy czasie moje dłonie wędrują po jego ramionach, klatce piersiowej, na której zataczam kilka kółek, wokół jego sutków. I zmierzam niżej. Czuję mięśnie pod swoimi palcami, a za chwilę linię kręconych włosków pod pępkiem. Nie jestem pewna do tego co powinnam robić, ale z całych sił staram się odepchnąć swoje wątpliwości. Niepewnie jak cholera, kładę dłoń na opiętym miejscu w jego spodniach. Wiem, że Harry nigdy by na mnie nie nakrzyczał, ani nie zakpił w takiej sytuacji, ani żadnej innej. Ten tok myślenia powoduję, że dodaję nacisk na wrażliwe miejsce. Nagły jęk z jego ust, daje mi znak, że chyba robię to dobrze. Harry znów odchyla głowę. Ma zamknięte oczy, ale po krótkiej chwili znów je otwiera. Spotykam jego spojrzenie, pełne życia, pożądania, kipiące energią. Wypycha biodra, spotykając moją dłoń w połowie drogi i rozchyla usta, jednak nic z nich nie ucieka, z wyjątkiem postrzępionych, głośnych oddechów. Cmokam jego gładką brodę, tym razem nie przestając, poruszać ręką. Z jego ust co chwilę wydostają się niewyraźne dźwięki. Piękna melodia dla moich uszu. Czuję jak kładzie swoją rękę na mojej dodając więcej nacisku. Zaciska oczy i warczy, dosłownie warczy i to brzmi niesamowicie seksownie. Wprowadza okrężne ruchy naszych dłoni, przyciąga mnie do swoich ust, ale nie całuję. Ja go całuję, a on wzdycha w moje usta i oczywiście jestem w stanie sobie wyobrazić co musi teraz czuć. 
Jego palce zaczynają rozpinać spodnie, na co odpycham rękę i karce go spojrzeniem. 
- Przepraszam - rzuca nieskładanie. Cmokam jego ramiona, schodząc ustami coraz niżej.
- Połóż się - posyłam  mu uśmiech. Harry posłusznie kładzie się na materacu, a ja z jego pomocą próbuję zdjąć ciasne spodnie.
- Nienawidzę ich - mamrota. Chichoczę obserwując jego ruchy. Wygląda, jak uwięziony w kokonie z pajęczyny robaczek. Wreszcie udaje się nam ich pozbyć, razem ze skarpetkami. Teraz ma na sobie jedynie białe bokserki, na których widać wyraźny zarys jego penisa. - Chodź tu.
Harry prostuje się do pozycji siedzącej. Ponownie przekładam kolana po obu stronach jego nóg. Całuję go i tak jak mówiłam, wplatam dłonie w jego włosy. Jego ręce wkradają się pod materiał mojej bluzki, której już po chwili nie mam na sobie. Zostaję w czarnym staniku i krótkich szortach. Moją skórę oblewa gęsia skórka, w spotkaniu z chłodną temperaturą pokoju i ciepłymi palcami Harrego, który rysuję niewidzialne wzory po moich bokach.
- Kocham cię - szepce Harry. Pod wpływem znaczenia tych słów, zaczynam całować go mocniej. Tracę rozum. Kompletnie się zatracam. Wracam do malinki na szyi i robię nową niedaleko tej.
Naciskam na ramiona chłopaka, przez co on przyjmuję poprzednią pozycję. Zasysam delikatną skórę na obojczyku i schodzę ustami niżej. Przesuwam językiem eksperymentalnie po brązowym sutku, a drugi zduszam między palcami.
- Mo.
Uśmiecham się pod nosem, czując, jak niespokojnie chłopak porusza się pode mną. Wciągam jego piękny zapach, całując brzuch. Najdelikatniej jak potrafię, cmokam jaśniejącego siniaka w okolicy żeber. Palcami sięgam do gumki białych bokserek i ściągam je powoli. Moje serce przyśpiesza, kiedy patrzę prosto w zielone oczy. Wygląda pięknie, słabe światło pada na j/ego twarz. Widzę cienie w górnych partiach policzków, które tworzą gęste rzęsy. Całkiem pozbywam się materiału, a mój wzrok ląduję na jego kroczu. Wciągam powietrze ze świstem. Harry cierpliwie czeka, wyciągając rękę w moim kierunku. Podaję mu swoją, i za chwilę nasze twarze znajdują się na tym samym poziomie. Czuję jak jego czubek dotyka mojego brzucha, co powoduję u mnie zmieszanie. Brunet złącza nasze usta. Drugą ręką, nakierowuję moją dłoń na penisa. Nie mogę skupić się na całowaniu go. Serce obija mi się o żebra. Dotykam jego podstawy, przy czym dłoń Harrego dalej jest na mojej. Patrzymy sobie w oczy. Nasze usta mają kontakt, lecz jedynie oddychamy tym samym powietrzem. Idę za jego wskazówką i poruszam dłonią w górę, tyko po to, żeby znowu ją opuścić. Jest jednocześnie miękki, jak i twardy. Skóra w tym miejscu jest przyjemnie delikatna. Rzęsy Harrego trzepoczą, na to doznanie. Powtarzam to kilka razy, już bez jego pomocnej dłoni. Przesuwam kciukiem po mokrej główce i zaraz po tym słyszę zachrypnięty jęk wydostający się głęboko z gardła. To zachęca mnie do dalszych działań, dlatego ponownie, całuję tors, brzuch i wyciskam kolejny purpurowy ślad na mięśniu układającym się w literę V. Prostuję się, klęcząc z jedną nogą chłopaka między moimi dwiema. Harry podpiera się na łokciach i patrzy na mnie wyczekująco. Odwzajemniam uśmiech, który mi posyła.
- Nie denerwuj się - podpowiada.
"Łatwo ci mówić" - myślę, ale nie mówię tego na głos. Pewnie dlatego, że nie chcę go zniecierpliwić, lub po prostu nie jestem w stanie nic z siebie wykrztusić.
Moje ręce trzęsą się jak jeszcze nigdy. Biorę głęboki oddech i znów sięgam po jego penisa. Zataczam kółka kciukiem na główce. W pokoju słychać tylko głośny oddech bruneta. Nachylam się i składam delikatny pocałunek u jego podstawy. Starając się nie myśleć za dużo, po prostu przesuwam językiem po całej jego długości. Słyszę odgłos zadowolenia od strony Harrego. Nie mam kompletnie w tym doświadczenia, ale też mam dwadzieścia lat i wiem na czym to polega.
"Po prostu bierzesz kutasa do ust i go ssiesz" - przypominam sobie stare słowa przyjaciółki. Kiedy chodziłyśmy do szkoły, ona opowiadała mi o swoich łóżkowych przygodach. Przecież to normalne, dziewczyny o tym rozmawiają. Ale dla niej to było prostsze. Ona uprawia seks, bo lubi seks. Wtedy to nie wiązało się dla niej z żadnymi uczuciami. To jest inna sytuacja. Ja kocham Harrego. Chcę, żeby czuł się dobrze. Każdej rzeczy chcę się uczyć i przeżywać razem z nim. Nie ma nikogo innego.
Ostrożnie biorę go do ust, a Harry opada na materac, z cichym przekleństwem. Staram się nie używać zębów, co nie jest w cale takie proste. Słyszę syk z jego strony i od razu się odsuwam.
- Przepraszam - mówię spanikowana. Uśmiecha się i siada by mnie pocałować.
- Nic się nie stało - szepce.
- Mogę spróbować jeszcze raz?
- To będzie dla minie czysta przyjemność - całuję mnie ponownie, później z powrotem opada na materac. Ta krótka wymiana zdań dodaję mi odwagi. Kilka razy przesuwam językiem po szczelinie i widzę jak duża dłoń zaciska się na pościeli. Chowam go znów w moich ciepłych ustach, starając się wziąć jak najwięcej. Biodra Harrego niespodziewanie unoszą się, na co od razu się odsuwam
- cholera.
Kładę płasko dłoń na biodrze, aby powstrzymać go przed kolejnymi ruchami, za to drugą zaciskam na podstawie, tak, jak zrobiłam to za pierwszym razem. Kilka razy sunę ustami po trzonie, pracując językiem. Góra, dół, góra. Mam ochotę uśmiechnąć się słysząc wiązankę przekleństw, zmieszanych z moim imieniem. Odsuwam się patrząc na niego. Ma czerwone policzki, przez rozchylone usta wychodzą postrzępione oddechy. Loki leżą dookoła jego pięknej twarzy, skąpanej w przyjemności.
Żołądek ściska mi się na samą myśl, że to dzięki mnie. Znów się nachylam i zaczynam ssać komfortową dla mnie część penisa.
- Drogi boże, Mo. - Harry rozpaczliwie odnajduję moją dłoń, na jego biodrze i pląta nasze palce. Czuję jak mięśnie jego ud się napinają, a odgłosy satysfakcji nie opuszczają jego ust, kiedy kontynuuję. To nawet nie jest takie trudne. Kilkakrotnie, nieudolnie zahaczam zębami o wrażliwą skórę, ale Harry to ignoruję. Czuję palce chłopaka, które odgarniają moje włosy za ucho. Podnoszę na niego wzrok, a on niekontrolowanie unosi biodra. Dławię się prze chwilę, a w moich oczach pojawiają się łzy.
- Przepraszam - mów szybko i głaszcze mój policzek, kiedy wyciągam go z ust i kaszlę przez chwilę.
- W porządku - uśmiecham się.
Wracam do poprzedniej czynności. Ręka Harrego co chwilę ściska moją, w zapewnieniu, że wszystko jest okej. Kontynuuję swoim rytmem, skupiając się wyłącznie na sprawieniu przyjemności swojemu chłopakowi.
- Claudia.
Unoszę głowę i patrzę na bruneta pytająco. Myślę, że zrobiłam coś źle, ale nie. Harry patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, zamglonym wzrokiem. Czuję jak moje usta lekko mrowią, ale podoba mi się to uczucie.
- Chcę cię pocałować - skomle. Moja dłoń nadal porusza się, o wiele pewniej niż na początku. Wyciągam się ku jego rozchylonym ustom. Harry przyciąga mnie gwałtownie do siebie i miażdży nasze wargi. Szybko odrywamy się od siebie, ponieważ Harry z trudem może złapać powietrze. Wypcha swoje biodra do mojej dłoni, zagryzając mocno wargę. Teraz zauważam małe kropelki potu na jego czole i odgarniam zroszone nim loki. Całuję skroń, czując mocno pulsującą żyłę, jego gorący policzek i jestem pewna, że słyszę bicie serca.
Kilka posunięć, skomlenia i unoszących się w desperacji bioder, później, czuję jak ciepła substancja brudzi moją dłoń. Zaraz po tym głośny jęk Harrego rozchodzi się po pokoju. Patrzę na ciemne, ściągnięte brwi, tworzące zmarszczkę pomiędzy sobą. Kąciki ust wygięte z czystej, błogiej przyjemności, rozchodzącej się po umięśnionym ciele. Ostatnia fala dreszczy przechodzi pod opaloną skórą, a brunet opada kompletnie oszołomiony na poduszkę. 
- Szlag - ledwo szepce. Uśmiecham się i złączam nasze usta. Nie wiem co zrobić z brudną dłonią, więc, po prostu trzymam ją na biodrze Harrego. - To było zajebiste. 
- Taa. 
- Mówię poważnie - spogląda na mnie swoimi, dużymi, zielonymi oczyma. Dostrzegam w nich całą miłość jaką mnie darzy i wiem, że on widzi to samo w moich. Całuję dużą dłoń na moim poliku. - Chodźmy pod prysznic. 


Znajdujemy się pod gorącym strumieniem, który masuje naszą skórę. Moja głowa spoczywa na klatce piersiowej Harrego, w czasie, kiedy on tuli do siebie moje (wydające się przy nim bardzo drobne) ciało. Cmoka mnie w głowę i buja nas w prawo, lewo, prawo, lewo. Staję się coraz bardziej senna, ale jest mi tak przyjemnie. Czuję kropelki staczające się po naszych nagich ciałach, oraz ciepło bijące od zielonookiego. Jest przyjemnie.


***

Następny dzień jest niemiłosiernie nudny, długi i gorący. Powietrze jest wilgotne i duszne po wczorajszych opadach, a słońce grzeje jak jeszcze nigdy. Zaczynam dzień od małej czarnej, śniadania z chłopakiem i spotkania z prawnikiem. 
Rozmowa trwa w nieskończoność. Jest przepełniona wspomnieniami, przeszłością i najskrytszymi szczegółami. Pani Holland, czyli sympatyczna, czarnowłosa kobieta, w okularach, po trzydziestce, zdaje się być naprawdę przejęta tą sprawą. Oczywiście, że tak. Przecież, to jej praca, a za wygraną rozprawę ma lepszą opinię i oczywiście jej płacą. Nie jest tania, ale konkretna. Kiedy kończymy to przyjemne spotkanie, mówi, że będziemy widzieć się jeszcze kilka razy, a rozprawa odbędzie się za dwa tygodnie. Jestem zadowolona, że potrwa to tak szybko. 
Później idę na cmentarz, do taty. Nagrobek z czarnego marmuru, wygląda tak, jak wszystkie inne. Jest ozdobiony mnóstwem kwiatów, ozdobnych wiązanek. Tasiemki z wydrukowanymi hasłami, dołączone do kwiatów, łamią mi serce. 
Pozostaniesz na zawsze w sercach tych, którzy Cię kochali; 
Odszedłeś, ale żyjesz w naszej pamięci.
Ocieram łzę z mojego policzka i wypuszczam drżący oddech. Przez chwilę zastanawiam się, kto był na jego pogrzebie. Mama? Cara? członkowie rodziny, którzy odwrócili się, ponieważ wylądował w więzieniu? Zjawili się na jego pogrzebie, tak, jakby tylko czekali na jego śmierć. Jestem ciekawa, co sobie myśleli? "Zabił człowieka, zasłużył na to" lub "Tak powinno być... Życie, za życie". 
Cholerni ludzie, którzy nie znają całej prawdy, a wydaje im się, że wiedzą najlepiej. 
W każdym razie, kiedy temperatura opada i siedzę na kanapie w salonie oglądając jeden z odcinków Przyjaciół. Słyszę trzask drzwi, klucze upadające z hukiem na drewniany stolik i stukot obcasów o panele. Perrie zjawia się w salonie z przyklejonym uśmiechem. 
- Hej - mówi i siada na fotelu. Ściąga swoje szpilki z grymasem na twarzy. 
- Hej. 
- Co tak siedzisz? Nie ma Harrego? - rozgląda się po salonie. Niespodziewanie rzuca jednym butem w stronę korytarza, a ten ląduje blisko stolika. Drugi uderza o ścianę. - Cholera. 
- Możemy porozmawiać? 
- Och - patrzy na mnie - moja mama przyjedzie jutro, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. 
- Nie, ale chciałam porozmawiać o tym co się stało i o tym, co robisz.
- Co takiego robię? 
- Ostatnio, dziwnie się zachowujesz - wzdycham. - Wiesz, wczoraj ta akcja z Calumem... 
- Jezu, tylko żartowałam - przewraca oczami. 
- Próbowałaś wkurzyć Harrego. Widziałam to. 
- Nie widzisz, co on robi? Claudia, on owinął sobie, ciebie wokół palca. 
- On mnie kocha, Perrie - wbijam w nią ostre spojrzenie. 
O czym ona bredzi? 
- On cię kocha! - Mówi teatralnie. - Dlaczego miałby? Może mieć każdą dziewczynę. 
- Jesteś zazdrosna? - Unoszę brwi. Chcę mi się śmiać. 
- O niego? W życiu. 
- Zauważ, że gdyby nie on, może nadal gniłabyś w jednym z tych garaży. 
- Nie rozmawiajmy o tym. - Pociera swoje czoło, unikając mojego spojrzenia. 
- Dlaczego? Dlaczego mamy o tym nie rozmawiać? Jesteś moją przyjaciółką, chcę o tym porozmawiać. Powinnyśmy rozmawiać - wnioskuję.
- Ale ja nie chcę o tym gadać, okej?! - podnosi głos, na co podskakuję zaskoczona. Wstaję i ja także, chwytam ją za dłoń, zanim udaje jej się gdziekolwiek uciec. 
- Co się tam stało, Perrie? - Patrzę na nią troskliwie, mój ton diametralnie ulega zmianie. 
- Nic, jasne? Nic się nie stało, po prostu chcę o tym zapomnieć - jej głos zaczął drżeć. Dostrzegłam łzy gromadzące się pod powiekami, lecz ona szybko spuściła wzrok. 
- On ci coś zrobił? Dotykał cię? 
Kręci głową i pociąga nosem. 
- Nie. Nic mi nie robił. 
Przez kilka chwil panuję cisza. Dziewczyna podnosi głowę i wyciera łzy. Czekam na jej dalsze wyjaśnienia.
 - Byłam w domu i on znienacka przystawił mi coś do twarzy... jakąś chusteczkę, od razu odpłynęłam. Później obudziłam się w tym garażu. Cała zziębnięta, siedziałam tam kilka godzin. Byłam słaba, nie miałam siły totalnie na nic. Ale on przychodził, mówił, że już cie ma, że cie skrzywdzi, że mu to ułatwiłam. To wszystko moja wina i - przerywa, wydając chlupot -  chcę o tym zapomnieć, okej? Nie chcę o tym gadać. Po prostu będę udawać, że nic się nie stało i wszystko odejdzie w zapomnienie. 
- Perrie... 
- Nie ma sensu - stwierdza zmęczona i udaje się do swojego pokoju. 
Zostaje sama ze sobą i bijącymi się myślami. Siadam z powrotem na kanapie, starając sobie to ułożyć. 
Okej, ona chcę zapomnieć, w porządku. Nienawidzi Harrego, ale w sumie nie skończyłyśmy o nim rozmawiać. Wiem, że mu nie ufa, bo zdradził mnie z Alice. Wybaczyłam mu, bo go kocham. Wiem, że nie popełni drugi raz tego błędu. Każdy zasługuję na drugą szansę, a ona tego nie rozumie. 
- Tak? - mówię do telefonu, kiedy na ekranie wyświetla się imię Harrego. 
- Hej, skarbie. Co powiesz, na wspólną kolacje? - pyta. Mimo woli, uśmiecham się. Nie wiem jak on to robi. Ma niesamowite wyczucie czasu. 
- Z przyjemnością. 
- Tylko, mogłabyś po drodze skoczyć do sklepu? 
- Eee, tak. Po co? 
- Okazało się, że nie mam nic do picia. 
- Jemy u ciebie? 
- Przygotowałem coś smacznego. Kup wino. 
- Nie ma sprawy. 
- Do zobaczenia, skarbie. 



Zatrzymuję się przed spożywczym marketem i od razu kieruję się na dział alkoholowy. Nie znam się dobrze na winach, ale spróbuję szczęścia. Jest ich mnóstwo. Różne roczniki, różne plakietki, po których przesuwam palcami. Wybieram jedno i patrzę na rocznik 1999. Hm, nie wiem czy te wina są dobre, ale to jest dość tanie. 
- Nie radzę - odzywa się męski głos. Unoszę głowę i widzę niewysokiego bruneta, o niebieskich oczach. Jego włosy stoją ku górze nieco nastroszone, wydaję się, że każdy kosmyk ucieka w inną stronę. - Te wina nie są najlepsze. 
Zabiera mi butelkę. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, lecz nic z nich nie wychodzi. 
Nieznajomy odkłada butelkę na miejsce i rozgląda się po regale. 
- Jakie lubisz? 
- Co? - mrugam kilka razy. Nie do końca rozumiem jego pytanie. 
- Jakie lubisz - posyła mi spojrzenie. Jego ciemnoniebieskie oczy świecą podekscytowane. Uśmiecha się widząc moje zmieszanie. - Wino - dodaję. 
- A, och, em... słodkie. 
- Ja też. 
Utrzymuje z nim kontakt wzrokowy nieco za długo. W jego tęczówkach tańczą iskierki, a ja płonę rumieńcem. W końcu odwraca się w stronę regału i szuka. Patrze na to uważnie, aż w końcu wybiera jedno. 
- Proszę. - Wręcza mi czerwone wino. 
- Dzięki - mówię cicho. 
- Logan. - Wyciąga do mnie rękę z uśmiecham. Ma na prawdę ładny uśmiech. 
- Claudia - podaję mu swoją. - To... dziękuję, za pomoc, ale będę już szła...
- Hej, może dasz mi swój numer? - przegryza wargę niepewnie. Moje oczy rozszerzają się. 
- Raczej nie - posyłam mu przepraszający uśmiech i powoli się wycofuję. - Dziękuję. 

____________
Chciałam Wam tylko, życzyć wesołych ostatnich dni świąt i pijanego sylwestra, aby 2015 był dla Was lepszy :) 
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć tym rozdziałem, to chyba najdłuższy jaki kiedykolwiek napisałam i dużo się nad nim napracowałam. Za wszelakie błędy przepraszam, nie miałam już siły go sprawdzać
Myślę, że kolejny pojawi się dopiero 11, lub ewentualnie kilka dni później. 
Do następnego! 

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 47

Ranek zapowiada się idealnie. To jest to, czego potrzebowałam. Budzę się w pełni wypoczęta i zrelaksowana. Promienie słońca wpadają do sypialni, prosto na moje łóżko. Powietrze jest rześkie, słyszę świergot ptaków. Jednak czegoś tutaj brakuję. Nie ma Harrego. Wychodzę z łóżka trochę zaspana i związuję włosy w byle jakiego kucyka. Niesforne kosmyki opadają mi na policzki, ale ignoruję to. Boso wychodzę na korytarz, schodzę schodami na dół i idę do kuchni. Widzę Perrie, Zayna i Harrego. Razem. Są w pełni ubrani, jedzą kanapki przy stole. Przyjaciółka zaciekle rozmawia ze swoim chłopakiem, a Harry robi coś w telefonie, masując palcem swoją dolną wargę. Wygląda seksownie. Ma na sobie tą samą koszulkę co wczoraj i te same dżinsy. Siniak, na jego kości policzkowej wygląda gorzej w jasnym świetle dnia. Jest ciemno fioletowy, a w niektórych miejscach przybiera zieloną barwę. Mimo tego, Harry nadal wygląda pięknie.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi, z wyjątkiem Zayna, z którym chwytam kontakt wzrokowy. Uśmiecha się do mnie promiennie i ciepło, co z chęcią odwzajemniam. Perrie odwraca się, a wyraz jej warzy diametralnie ulega zmianie. Podchodzi do mnie i mocno ściska.
- Dzień dobry, skarbie.
Skarbie, brzmi dziwnie w jej ustach. Przez chwilę czuję się jak małe, nieporadne dziecko, które trzeba pilnować na każdym kroku. Ale nie mówię nic na ten temat i także odpowiadam:
- Dzień dobry.
Zawieszam wzrok na Harrym, który również na mnie patrzy. Kącik jego ust wędruje ku górze, tworząc słodki dołeczek w prawym policzku. Chcę go przytulić. Najwidoczniej cała noc w jego objęciach mi nie wystarcza.
- Jak się czujesz? - pyta blondynka, patrząc na mnie z pełnym przejęciem.
- Dobrze - kiwam głową i uśmiecham się, na potwierdzenie tych słów.
- Zjedz coś pewnie jesteś głodna.
Przytaję na to i siadam obok kręconego bruneta z zielonymi oczami. Całuję go w - niezraniony -policzek i uśmiecham się.
- Jak spałaś? - pyta przyciszonym głosem, jakby zdradzał mi jakiś sekret.
- Bardzo dobrze, dziękuję.
Patrzę jak nalewa do białego, skromnego kubka parującą herbatę z cytrynką. Przegryzam wargę, żeby powstrzymać uśmiech. Tym razem to on cmoka mój polik, podsuwając mi ciepły napój. Przez chwilę jesteśmy w swoim małym świecie, co efektywnie przerywa Perrie.
- To co robimy? - pyta, wodząc wzrokiem między mną a Harrym. - No wiecie, z tymi sądami, prawnikami i całym tym gównem.
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy moment, żeby o tym gadać - wtrąca Zayn. Perrie piorunuję go spojrzeniem.
- Dlaczego? Tak czy inaczej, musimy o tym porozmawiać. Wszyscy razem. Teraz jest okazja, więc dlaczego nie?
W tej kwestii zgadzam się z Pezz. Chcę mieć to już za sobą. Najlepiej całą sprawę mieć za sobą. Żyć w spokoju.
Jedyne co mnie zastanawia to całkiem normalne zachowanie Perrie. Halo, najprawdopodobniej została porwana przez Jake'a, który zamknął ją w garażu. Spędziła w nim 2 dni? I tak po prostu, zachowuję się, jak gdyby nigdy nic? To nie jest normalne. Przynajmniej dla mnie. Na mnie to na pewno zostawiło jakiś uraz na psychice; reasumując: ja mam bardzo słabą psychikę, a Perrie to człowiek czołg.
Tak to widzę.
- Claudia? - głos Zayna wyrywa mnie z zamyślenia. Jego brązowe oczy, owinięte pięknymi czarnymi rzęsami lekko zakręconymi na końcówkach, wywiercają we mnie spojrzenie.
- W porządku - mówię. Sięgam po kilka smacznie wyglądających kanapek i nakładam sobie na talerz. Jeżeli robiła je Perrie, to muszą być na prawdę pyszne. Kocham jej kanapki.
- O czym tu rozmawiać, każdy z nas załatwia sobie dobrego prawnika. Kilka spotkań, formalności, rozprawa i tyle - Harry wzrusza ramionami. W jego ustach, rzeczywiście brzmi to banalnie. - Znaczy... ty i Claudia, bo głównie was dotyczy sprawa. Dzięki ojcu znam dużo dobrych prawników, to nie będzie problem.
- To tylko kilka formalności - stwierdzam, przeżuwając kanapkę. To na prawdę nie brzmi trudno, ale jakie jest na prawdę? Mam być w jednej sali, z nim, z kupą wykształconych ludzi, znajomymi, a co najgorsze z rodziną. Mam mówić o wszystkim co się stało. Nie tylko tam, w garażu, ale też kiedy miałam osiemnaście lat. Przed nimi wszystkimi. Muszę powiedzieć coś, co jest najskrytszą częścią mojego życia, ukrytą w ciemności.
Myśląc w ten sposób, od razu robi mi się słabiej.
- Nie sądzicie, że powinniśmy porozmawiać o tym co się stało? - Perrie marszczy brwi.
- Po prostu... miejmy to już za sobą. To nie jest przyjemny temat - mówi Zayn. Myślę, że ma rację.
Blondynka odchrząka znacząco i mruczy coś pod nosem. Dalej jemy śniadanie w ciszy, a w sumie tylko ja jem i czuję się trochę nieswojo. Słychać moje chrupanie. Harry nadal zajęty jest swoim telefonem, jedną rękę trzyma na moim kolanie. To przyjemne, bo czuję jego bliskość. Zayn przez chwilę patrzy na Perrie. Nachyla się i szepce jej coś do ucha. Nawet nie chcę wiedzieć co, bo za chwilę ich już nie ma. Wyszli.
- Gdzie poszli? -zachrypły głos Harrego rozbrzmiewa w moich uszach. To zwykłe pytanie, ale jego głos jet taki ładny, że... nie brzmi jak pytanie.
- Nie mam pojęcia.
Sprzątam po śniadaniu. Sprzątam, czyli przemywam swój talerz wodą i kładę na suszarkę.
- Jeśli chcesz, mogę ci załatwić dobrego prawnika - proponuje.
- Mógłbyś? - Upewniam się. Zaczynam szperać w szafce, gdzie trzymamy różne leki, plastry i tego typu rzeczy. Chcę znaleźć maść na blizny, mam nadzieję, że coś da.
- Nie ma sprawy.
Uśmiecham się do siebie, gdy znajduję białą tubkę. Już kiedyś jej używałam, ale niewiele dała. Może pomoże na świeże ślady.
- Co to?
- Maść - odpowiadam. Siadam naprzeciwko Harrego. Między jego brwiami pojawia się mała zmarszczka - na blizny.
Jego usta układają się w literkę O, kiedy obserwuję jak odkręcam czerwoną nakrętkę. Wyciskam trochę przezroczystej mazi na przeguby u jednej i drugiej ręki. Jest przyjemnie chłodna i działa kojąco.
- Mogę? - Łapię kontakt wzrokowy z chłopakiem. Przegryza wargę i wstaję, żeby usiąść obok mnie. Nie czeka na moje pozwolenie. Po prostu wie, że nie mam nic przeciwko. Chwyta moją dłoń w swoją, dużą i ciepłą, i zaczyna powoli wcierać maść. Robi to tak delikatnie i z taką dokładnością, że nie mogę się nie uśmiechać. Patrzę na jego twarz, na której maluję się skupienie. Marszczy brwi przyglądając się śladom i lekko przejeżdża po nich palcami. - Boli?
Spotykam jego zielone tęczówki. Chyba zorientował się, że długo na niego patrzę.
- Nie. Jest w porządku.
- Okej.
Zaczyna smarować drugą rękę. Kiedy dmucha zimnym powietrzem na maść, przechodzi mnie gęsia skórka i delikatne dreszcze. Wzdycham cicho, a brunet uśmiecha się i całuję moją dłoń. Nie mogę powstrzymać i łapię ostrożnie jego policzki. To trwa sekundy, gdy moje usta są już na jego. Górna warga chłopaka znajduję się między moimi, w czasie kiedy lekko za nią ciągnę. Harry przez chwilę nie robi nic, całkiem zdezorientowany. Później dopiero jego usta zaczynają mi odpowiadać. Znów reaguję dreszczami, bo to takie przyjemne. Jego wargi są miękkie i gładkie. Mam ochotę całować go do końca swoich dni. Odrywamy się na chwilę, żeby nabrać powietrza od płuc. Obserwuję stróżkę śliny, łączącą nasze usta. Patrze w głęboką zieleń i trudno jest mi uwierzyć, że ten piękny chłopak jest mój.
Delikatnie podnosi mój podbródek i znów mnie całuję. Odstęp między naszymi krzesłami jest zbyt duży, więc siadam na jego kolanach. Ręce Harrego wędrują do mojej tali. Bardzo delikatnie mnie tam trzyma, pamiętając o siniaku. Ja, zaplatam palce w loki na jego karku.
Słyszę głośne chrząkanie Perrie i natychmiast odskakuję od Harrego. To nie jest zbyt mądre posunięcie, ponieważ uderzam plecami o stół. Krzywię twarz w grymasie i łapie się za bolące miejsce.
- Cholera, Perrie! - rzucam w nią piorunami.
- Ups, ja też tu mieszkam - unosi brwi. Schodzę z Brytyjczyka i siadam na krześle. - Przyszłam tylko po sok.
- Fajnie - mówię szorstko.
- Hej, nie denerwuj się. Wiecie, wpadłam na super pomysł! - podekscytowana siada przy stole. Trochę soku pomarańczowego wylewa się z jej szklanki. Ma szeroko otwarte oczy i uśmiecha się. Znudzona patrzę na nią. Harry przeciera twarz dłońmi, wyraźnie zirytowany i zmęczony jej zachowaniem.
- Więc? - unoszę jedną brew, czekając na ten super pomysł.
- Podwójna randka - patrzy na mnie. Pozytywna energia emituje z jej ciała. - Świetne prawda?Moglibyśmy pójść razem, ty, ja Zayn i w ogóle, do restauracji, albo na łyżwy!
Pocieram czoło palcami, udając, że zastanawiam się nad tym. Myślę, że to okropny pomysł. Perrie nie lubi Harrego. Jestem tego pewna, chociażby dlatego, że powiedziała "ty, ja Zayn i W OGÓLE". To "w ogóle", ma na imię Harry.
Pomysł do bani.
- Nie sądzę, żeby to się udało - mówię szczerze. Harry spogląda na mnie z miną, mówiącą "wielkie dzięki ci Boże".
- Nie sądzisz, że to byłoby fajne?
- Mamy już dość problemów - wymyka się Harremu. Prycham śmiechem, a blondynka marszczy się skoncentrowana.
- Nie wiecie co to dobra zabawa. - Wstaje zrezygnowana. - Będę w salonie.
- A, gdzie jest Zayn?
- Musiał iść do pracy.
Wymieniam spojrzenia z brunetem i przewracam teatralnie oczami.
- Jak on z nią wytrzymuję - wzdycha. Śmieje się cicho i kiwam głową.
- Chodźmy coś obejrzeć.

***

Opieram głowę, o ciepłą klatkę piersiową swojego chłopaka. Jestem wpatrzona w ekran telewizora, kiedy oglądamy całkiem zabawny film, którego tytułu nie pamiętam. Perrie siedzi, a raczej leży w fotelu, przodem do ekranu. Jej nogi oparte są o podłokietnik, zwisając nad podłogą. Usta ma umazane masłem i solą z popcornu. Krople deszczu uderzają o szyby, z charakterystycznym dźwiękiem. Nagle słuchać pukanie do drzwi. Łapię kontakt wzrokowy z przyjaciółką. 
- Spodziewamy się gości? - pyta, ale nie oczekuje odpowiedzi, bo od razu wstaję i idzie otworzyć. Słysze pisk blondynki, ale nie jest przeraźliwy. Zaraz potem słyszę tylko "O, mój Boże!" i "Co ty tu robisz?!". Marszczę brwi i patrzę na Harrego, który wzrusza ramionami. 
- Mo! Mamy gościa, nie uwierzysz! -Perrie wchodzi podekscytowana, ciągnąc za sobą tego całego gościa. Uśmiecha się do mnie i lekko macha. Przez chwilę patrzę na niego. Usiłuję sobie przypomnieć tą twarz, i już pamiętam. Chodziliśmy razem do szkoły. Był moim przyjacielem i spędzaliśmy ze sobą na prawdę wiele czasu. Między nami była przyjaźń, tylko i wyłącznie. Braterska miłość. 
Zmienił się. Bardzo się zmienił. Kiedyś był szczupły, przypominał szczypiorek, a ja nazywałam go kruszynką. Myślę, że teraz, nie mogłabym tak do niego mówić. Ma szerokie ramiona i nie jest już taki chudziutki, lecz umięśniony. Ma na sobie biały, lekko zmoczony, luźny podkoszulek i czarną buzę. Dopasowane niebieskie dżinsy opinają jego krągłe uda i łydki. Czarne włosy lekko opadają na czoło, a ciemne oczy, oczekują mojego odzewu. 
- Calum! - Obejmuję jego szyję ramionami, a on mocno ściska mnie w pasie. Nie udaje mi się zdusić jęku, spowodowanego uciskiem na mój obolały bok. Chłopak nie zwraca na to uwagi. Pachnie deszczem.
- Ależ ty się zmieniłaś! Pokarz się mordeczko! - chwyta mnie za szyję.
Patrzę na niego. Ten sam uśmiech i zmarszczki w kącikach oczu, kiedy to robi. Ten sam duży nosek i te same pełne usta... 
- Wypiękniałaś - mówi, a jego oczy błyszczą ze szczęścia. 
- To samo mówiłeś mi, eh, faceci - wzdycha Perrie. Calum śmieje się, a moje serce rośnie. 
- Mieszkacie w takiej ruderze - śmiech - musiałem się długo zastanawiać, czy no na pewno dobry adres - znów śmiech. 
Calum jest śmieszkiem. Bawi go wszystko, ale potrafi być też poważny. W odpowiedniej sytuacji. Czuje jak Harry chwyta mnie za rękę i odsuwa trochę od ciemnowłosego chłopaka. 
- Siema, jestem Calum. 
Uśmiech nie znika z jego twarzy. Zielonooki wyciąga do niego rękę, z pełną powagą. 
- Harry. 
- Harry! Jak Harry Potter. Ha! - ekscytuje się. - Stary, trenujesz boks, albo co? - marszczy brwi i pokazuje palcem na swój policzek, dając Harremu niemy znak. Bezinteresowność, barak dyskrecji i subtelności, to jego główne cechy. Zazwyczaj nie myśli nad tym co mówi, za co już kilka razy dostał. 
- Nie - odpowiada szorstko. Ściskam jego dłoń. Jestem pewna, że Calum już zaczął go trochę irytować. Ma podobny charakter do Perrie 
- Dobra nie wnikam - unosi ręce w obronie. - Mam nadzieję, że to nie ty mu tak przywaliłaś, skarbie - puszcza mi oczko. Czuje jak Harry się spina. 
To będzie ciekawe. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 46

Wysiadam z karetki przed komisariatem. Wtedy uświadamiam sobie, że Bob miał rację. Idę z nim (nadal ubrana w szpitalną piżamę). Umieszcza rękę bezpiecznie na moich plecach i posyła mi pocieszający uśmiech, po czym dodaję, że to tylko kilka pytań, później będę mogła iść do domu. Nagle do mojej głowy napływa mnóstwo pytań takich jak, o co dokładnie będą pytać? I czy będzie tam Harry? Oprócz tego, cały czas nie wiem co dzieje się z Perrie. Wewnątrz budynku jest cicho i schludnie. Kręci się tam kilka kobiet, jak i mężczyzn, ubranych w granatowe mundury. Kilka osób kiwa głowami w kierunku Boba. Za chwilę prowadzi mnie niedługim korytarzem do jakiś drzwi. Za nimi, znajduję się pokój, wyglądający jak przeciętne biuro. Okno zasłonięte jest szarymi żaluzjami. Przed nim stoi spore, drewniane biurko. W rogu pomieszczenia rośnie jakieś doniczkowe drzewko, a dwa, skórzane fotele dopełniają atmosferę pomieszczenia. Wyglądają bardzo przekonująco. Chciałabym, żeby jeden z nich znalazł się w moim salonie. Mogłabym, w deszczowe wieczory siedzieć w nim, pić czarną herbatę i czytać jakiś dobry kryminał. Aktualnie nie mogę tego robić, bo sama jestem w jakimś śmiesznym, kryminale i brakuje mi fotela, i wolnego czasu.
Bob podsuwa drewniane krzesło przed biurko i uśmiecha się, wskazując, abym usiadła. Robię to i przez moment zastanawiam się, czy to on będzie mnie przepytywać? Moje wątpliwości rozwiewa postawny mężczyzna, który wchodzi do pokoju z kubkiem kawy w ręku. Zasiada w fotelu, naprzeciwko mnie i uśmiecha się, ale to wymuszony uśmiech mówiący wszystko z wyjątkiem "miło mi cię poznać".
- Chrystian John - wyciąga do mnie swoją dłoń, przedstawiając się. Jest ubrany, tak jak inni tutaj, czyli w policyjny uniform. Ma bardzo ciemne włosy, trochę przydługie, związane w śmieszny kucyk z tyłu głowy. Jego twarz wyraża zmęczenie. Słuchać cichy chrupot, gdy drapie się po zarośniętej szczęce.
- Claudia - podaję mu swoją.
- Więc, Claudia... Pewnie wiesz dlaczego tu jesteś. - Poprawia jakieś kartki i otwiera duży notes. Charakterystyczny dźwięk długopisu trafia do moich uszu, kiedy przygotowuję się do pisania.
- Domyślam się.
- Zadam ci parę oczywistych, prostych pytań. Wyjaśnimy niektóre sprawy i będziesz mogła dziś wrócić spokojnie do domu. W porządku?
- Myślę, że tak - odpowiadam cicho, bo naglę nie czuję się zbyt pewna. Dłonie zaczynają mi się pocić, ponieważ trochę się stresuję. Nigdy nie musiałam spowiadać się w ten sposób policjantowi. Miałam kiedyś psychologa, ale nie pracowało nam się najlepiej.
- Od jak dawna znasz Jake'a Abel'a? - Padło pierwsze pytanie. Zmarszczyłam brwi, bo nie tego się spodziewałam.
- Nie wiem... jeszcze z czasów szkolnych. Chodziliśmy razem do szkoły - mimo wszystko odpowiadam. Nie wiedzieć czemu, moje serce lekko przyśpiesza. Chrystian zapisuję coś w notatniku.
- Kim jest dla ciebie Harry Styles i Zayn Malik? - podnosi na mnie wzrok. Jego, jasno niebieskie oczy wyczekują odpowiedzi.
- Harry, jest moim chłopakiem...
- Mhm, od jak dawna jesteście razem? - wtrąca.
- Od kilku miesięcy.
- A Zayn? Kim jest dla ciebie?
- To kolega - mówię pokrótce - często mi pomaga. Ufam mu.
- Okej. Czy chłopak, kiedykolwiek cię bił?
- Nie - marszczę brwi. - Co to za pytanie?
Wzrusza ramionami.
- Jest potrzebne do śledztwa - wyjaśnia. Nie wnikam w to bardziej. - Wiemy, że Jake, już kiedyś usiłował wykorzystać cię seksualnie. Czy podczas jego pobytu w więzieniu, kontaktowałaś się z nim?
- Nie. Nigdy.
Długopis szybko porusza się na kartce.
- Dobrze. Czy Jake, podawał ci coś? Jakieś środki odurzające, bądź  zmusił cię przemocą, żebyś wsiadła z nim do samochodu?
- Um... Na początku zaczął mnie szantażować, mówił, że jeśli z nim nie pojadę skrzywdzi Perrie, musiałam to zrobić.
Spuszczam wzrok na dłonie. Jest tak cicho, że słyszę, jak długopis jeździ po papierze.
- Podawał ci coś? - Ponawia pytanie.
- Chyba dodał mi coś do wody, którą piłam.
Jest mi wstyd, bo jak mogłam być taka głupia?
- Jak się po niej czułaś?
- Zasnęłam - wzruszam ramionami.
- W porządku - stwierdza. Zapisuję kilka kolejnych zdań w notesie. - Mam nadzieję, że masz jakiegoś dobrego prawnika. Przed tobą jeszcze długa rozprawa sądowa, ale wszystkiego się dowiesz...
- A co z Perrie? - przerywam mu.
- Jest cała i zdrowa, wszystko z nią w porządku. Była w jednym z garaży. Może być trochę przeziębiona, ale to nic poważnego.
Kiwam głową.
- A, Jake?
- Cóż, jak na razie jest w areszcie. W sądzie, jeśli wygrasz rozprawę, pójdzie do szpitala psychiatrycznego, o zaostrzonym rygorze, bądź będzie skazany na dożywocie. To wybór sędzi. W każdym razie, możesz już czuć się bezpieczna - mówi na jednym wdechu. Posyła mi znudzony uśmiech. Po krótkiej chwili dodaję więcej, orientując się, że czekam na dodatkowe informacje:
- Co do Zayna, ma czystą kartę. Gorzej jest z twoim chłopakiem.
- Dlaczego?
- Harry, jest znany policji. Nie wiem czy o tym wiesz, ale jako nastolatek miał już problemy z prawem. Sprawy w sądach za brutalne pobicia, ale jakoś zawsze uchodziło mu to na sucho - oblizuję usta i myśli co może jeszcze dodać. - Tym razem było tak samo, ale działał pod wpływem impulsu. Był po prostu zły, to normalne - wzrusza ramionami. - Mimo wszystko, jest agresywny i istnieje możliwość, że też może mieć jakąś karę.
- Co to znaczy?
- Myślę, że to będzie tylko grzywna, ewentualnie będzie zmuszony chodzić na spotkania z psychologiem, coś w tym stylu.
- Och...
- Chodzi o to, żeby kiedyś nie skrzywdził kogoś bliskiego, na przykład ciebie.
- Rozumiem.
Woah, na prawdę to rozumiem.

***

Kiedy wchodzę do domu, wreszcie czuję wewnętrzny spokój. Jakby wszystko co miałam na plecach spadło. Jestem w domu. Czuję znajomy zapach. Salon jest oświetlony, a zaraz z niego wybiega Perrie i zanim mogę się zorientować, już jestem w jej ramionach. Oddycham z ulgą, bo jest cała, w jednym kawałku.
- Boże, Mo tak się bałam - mówi. Jej głos odrobinę drży, ale wiem, że to ze szczęścia.
- Ja też, Pezz - przyznaję i mocnej ją ściskam. - Nic ci nie zrobił?
- Nie, wszystko jest w porządku. - Odsuwa się i patrzy na mnie. Seroko otwarte, niebieskie oczy są lekko zeszklone. Jej twarz nie ma żadnych uszkodzeń, siniaków, czy innych niedoskonałości. Podsumowując: Jake potrzebował jej tylko jako przynęty. Ja byłam ta głupia. Ale, co mogłam zrobić? - Naprawdę - zapewnia.
Całuję ją w czoło i jeszcze raz przytulam.
- Harry jest w twoim pokoju - informuję mnie. Moje oczy powiększają swoje rozmiary, a ja czuję jak żołądek mi się ściska. Bardzo chcę go zobaczyć. Przytulić, zapewnić, że wszystko jest już w porządku. - Idź do niego - szepce. Nie spodziewam się tego. 
Perrie nie lubi Harrego, za poprzednie komplikacje, które były między mną, a nim. To wydaję się być tak odległe, ale wcale nie jest. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Boże, jak szybko go pokochałam. Uzależniłam się od niego, a on ode mnie. Życie moje i najbliższych mi osób, zmieniło się przez ten czas. Ale to chyba normalne, prawda? Życie cały czas się zmienia i nie stoi w miejscu.
Kiedy wchodzę do sypialni, zauważam mojego chłopaka. Wydaj się być mniejszy, skulony na jasnej pościeli w moim łóżku. Odizolowany od świata zewnętrznego, pogrążony i smutny, i samotny w swoich myślach. Jego loki rozrzucone są na poduszce. Nie mogę się doczekać, aż poczuję ich zapach. Szampon Harrego. Perfumy Harrego. Zapach Harrego. Zamykam cicho drzwi. Nie wiem czy śpi, czy tylko jest tak zamyślony, lub zmęczony, że nawet nie obchodzi go kto narusza jego prywatność. Poschodzę do łóżka, powoli się za nim kładę i owijam ramiona wokół niego.
I wreszcie, czuję się dobrze. Czuję ciepło drugiego ciała. Czuję, och, wreszcie czuję jego zapach. Jest wspaniały. Pachnie jak dom. Jak miejsce, do którego zawsze chcę wracać. Jak miejsce, z którego nie chcę odchodzić, bo jest mi tu najlepiej. W domu. Przy nim.
Jego reakcja jest natychmiastowa. Odwraca się i patrzy na mnie ze zdziwieniem. Jakbym była duchem. Na moje usta ciśnie się uśmiech. Smutny uśmiech? Nie wiem. Chcę mi się płakać. Gdy, bierze mnie w swoje ramiona, nawet nie staram się tego powstrzymać. Po prostu płaczę. Trochę boli mnie bok, na którym mam siniaka, ale ignoruję to. Zaciskam pięści na luźnej koszulce, pachnącej Harrym, ale to mi nie wystarcza. Muszę dotknąć jego ciepłej skóry, by wiedzieć, że naprawdę tu jest. Jesteśmy tak blisko, że moglibyśmy tworzyć jedność.Nie, my ją już tworzymy. Jedna dusza w dwóch ciałach. To trudne do zrozumienia, ale tak jest. Tak jest, z prawdziwą miłością.
To jest prawdziwa, szczera do bólu miłość. To nie są uściski, całuski, kwiatuszki i misiaczki. Nie. To jest zaufanie. To jest szczerość. To jest świadomość, że kiedy, ty upadniesz ta osoba, pomoże ci się podnieść. To jest świadomość, że ta osoba, rzuci wszystko co jest ważne dla niej, ponieważ ty jesteś ważniejsza. Bo ta osoba zrobi wszystko, żebyś poczuła się kochana. Żebyś poczuła, jego cholerną miłość. To jak cię kocha. A kocha cię bardziej, niż jesteś w stanie to pojąć. Nikt nie jest w stanie tego pojąć. Kiedy my jesteśmy razem. Patrzymy sobie w oczy i wypowiadamy te same słowa, bez potrzeby odzywania się. Wystarczy spojrzenie. To jest uśmiech spowodowany tą osobą. To jest łza spowodowana tą osobą. To jest skaleczenie, to jest ból spowodowany tą właśnie osobą. Ale jak jesteśmy obok. To wszystko... Ta łza... ta łza jest słodka, ten ból jest przyjemny, a ten uśmiech jest szerszy.
- Ja... tak bardzo się bałem, że cię stracę - zapłakał. To drugi raz, kiedy widzę Harrego jak płacze. Pierwszy raz, gdy odeszłam. I drugi, kiedy zostałam mu zabrana. Dzięki tym łzom, jego płaczu wiem, że jest szczery. Jego uczucia do mnie, są szczere i wiem to nie od dziś. - Kiedy tam byłem... zobaczyłem cię - przerwał na chwilę. Czułam jak jego klatka piersiowa podnosi się i bardzo szybko opada, a ciało drży. Mimo to, to mnie uspakajało. Zamknęłam oczy, szlochając i pozwoliłam sobie, wsłuchać się w słowa chłopaka - przywieszoną kajdankami do-do rury nad sufitem. Nie wytrzymałem, Mo. Musiałem to zrobić - jego płacz się nasila, mimo to mówi dalej. Serce mi się łamie, lecz nie przerywam. On chcę to powiedzieć i musi to z siebie wyrzucić. - Byłem wściekły i rozładowałem złość na nim. Prze-przepraszam, Claudia. Przepraszam cię, za wszystko co ci zrobiłem.
Unoszę głowę i patrzę na niego. Przez chwilę ma zaciśnięte oczy, z których wypływa kilka słonych kropel. Obserwuję, jak staczają się po jego policzkach, tworząc mokre stróżki.
- O czym ty mówisz, Harry? - pytam cicho, usiłując opanować drżenie głosu.
- To wszystko przeze mnie.
- Nie, nie prawda - kręcę głową. Obejmuję jego twarz dłońmi i patrzę prosto w zaczerwienione, ale nadal piękne oczy. - Dlaczego tak sądzisz?
- On cię skrzywdził, Mo. A ja na to pozwoliłem.
- Nie, absolutnie nie, Harry. - Głaszczę kciukami jego mokre policzki, chcąc go trochę uspokoić. Zostawiam długiego całusa na jego czole - Zrobiłeś co w twojej mocy. Nie obwiniaj się.
- A gdyby nie Zayn? - zapytał retorycznie - Zabiłbym Jake'a, rozumiesz? Zabiłbym go. Mo, ja nie chcę... nie chcę zrobić ci krzywdy.
- Nie zrobisz - zapewniam.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Patrzy mi wyczekująco w oczy. Jego dłoń wędruję w moje włosy i przyciąga bliżej siebie.
- Po prostu to wiem - szepcę. - Kochasz mnie.
Jego szloch roznosi się po pogrążonym już  w ciemności pokoju. Przez łzy, niezrozumiale mamrota, że mnie kocha. Mówi to kilka, lub kilkanaście razy. Później między nami panuję cisza. Uspokajamy się, przytulając mocno.
- Muszę wziąć prysznic - wypalam. Atmosfera diametralnie się zmienia, kiedy Harry wydaję z siebie cichy, słaby chichot. Może wymuszony? Może, nie. Chcę tylko, alby poczuł się dobrze i nie obwiniał się za to, co się wydarzyło. 
- Jesteś niemożliwa - stwierdza. Uśmiecham się, patrząc na niego. Odgarniam ciemnobrązowe włosy z jego czoła. Brunet zamka oczy na ten dotyk. Przyciąga moją dłoń do swoich ust, omijając bandaże i całuję jej wnętrze. Jego wzrok staje się współczujący i pełen troski. Siada na materacu i ja robię to samo, odgarniając niesforne włosy za uszy.
- Jestem wykończona - przerywam ciszę. Harry bawi się moimi palcami. Sięgam do lampki nocnej, na stoliku przy łóżku i zapalam ją. Pokój odrobinę się rozjaśnia, rzucając światło na nasze twarze. Moje serce staję w miejscu kiedy widzę wielkiego, niemal czarnego siniaka, na jego kości policzkowej. Przysuwam się i podnoszę delikatnie do góry głowę chłopaka.
- Harry.
Przyglądam się niedoskonałości. Wygląda okropnie. Dlaczego nic nie mówił, kiedy pocierałam jego policzki? Na pewno go bolało.
- Nie boli tak bardzo.
Dotykam ustami śladu, tak czule, jakby jego twarz była wykonana z kruchej porcelany.
- Tylko jeden? - pytam z ciekawości. Kręci głową, po czym śmiało zdejmuję z siebie koszulkę. Widzę opalony tors, który na całe szczęście jest czysty, ale w okolicy żebra widnieje zielono niebieski siniak. Mam podobnego, tyle że niżej i po drugiej stronie. I jeszcze na udzie, po tym, jak Jake wbił mi tam łokieć. No i jeszcze one... rozcięcia po kajdankach. Nachylam się i całuję jego miękkie, pełne usta. O, rany, Moje ciało zalewają dreszcze. Tęskniłam za tym. Pocałunek jest subtelny, romantyczny, niemal sceniczny. To wystarcza. Zaciągamy się wspólnymi oddechami.
- Zdejmiesz je? - pokazuję mu bandaże, dając jasno do zrozumienia, o co proszę. Nie sprzeciwia się. Wciąga głęboko powietrze do płuc, kiedy bandażu zostaje coraz mniej. Zaczerwienione ślady pojawiają się na mojej skórze, z każdym nowo odkrytym kawałkiem ciała. - Nie wyglądają bardzo źle - uśmiecham się słabo. Na prawdę nie wyglądają tak źle. Pewnie kiedy się zagoją, nie będą w ogóle widoczne.
Obserwuję Harrego, który z zamyślaniem przesuwa kciukiem po nadgarstku, omijając ślady. Jabłko Adama porusza się, kiedy przełyka ślinę.
- Ja... - zaczyna, ale nie kończy. Zaciska mocno oczy.
- To nic, zagoją się - pocieszam go i ponownie przytulam. Chowa nos w mojej szyi. Nie jestem w stanie powstrzymać cichego jęku, wywołanego ukłuciem bólu na brzuchu, gdy mnie ściska.
- Co jest? - pyta od razu.
- Jake uderzył mnie w brzuch... - nie powinnam mu tego mówić, ale nie chcę też nic przed nim ukrywać. Prędzej czy później, i tak się dowie jak to wszystko wyglądało.
- Och, skarbie - całuję mnie w oba policzki długo. To przyjemne i mnie uspokaja.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 45

Przebudzam się, czując, jak ktoś głaszcze moje włosy. Mrugam kilka razy. Dostrzegam nad sobą kobitę. Całkiem mi obcą. Uśmiech na jej twarzy poszerza się, kiedy na mnie parzy. Rozglądam się dookoła. Jestem w jakimś metalowym pudle. Pachnie tu lekami. Unoszę się na łokciu. To nie jest dobrym pomysłem, ponieważ czuję ukucie bólu gdzieś pod żebrem.
- Nie, nie ruszaj się. Potrzebujesz odpoczynku. - Kieruję na nią spojrzenie i dostrzegam jej wietnamskie rysy. Ma dziwny akcent i cieniutki głosik. - Pójdę po Viktora nie ruszaj się stąd. 
Wstaję i wychodzi przez drzwi. Teraz dociera do mnie, że jestem w karetce. Boli mnie głowa. Chcę sobie przypomnieć jak najwięcej. Nie, nie chcę sobie przypominać. Eh, już sama nie wiem. To kompletny paradoks. 
Jak długo spałam? Co mi się stało i dlaczego się tutaj znajduję? Czy jest tu Harry? Zaraz się dowiem.
Ignoruję słowa młodej Wietnamki i wstaję z noszy. Jestem boso, ale nie przyjmuję się tym. Mam na sobie ten okropny strój, który noszą chorzy pacjenci szpitali. Ledwo sięga mi do kostek, ma krótkie rękawki i jest luźny. Zauważam bandaże owinięte wokół moich nadgarstków. 

Kajdanki nad moją głową, wbijają mi się w skórę rozcinając ją. Płaczę, błagam i wiję się, żeby opóźnić w czasie to co ma nadejść. Jake chwyta mocno moje, nagie już nogi. Wtedy robię wszystko co w mojej mocy. Czyli niewiele. Zaczynam się kręcić, wierzgać nogami, a raz nawet udaję mi się go kopnąć. To wszystko nie wywiera na nim pozytywnych emocji...

Wychodzę z ambulansu. Na zewnątrz panuję przyjemnie ciepła temperatura i świeci pełne słońce. Niestety, nie rozpoznaję miejsca, w którym się znajduję. Jest tu sporo wolnej przestrzeni. Dokładnie, to szeroka uliczka, a na przeciw siebie stoją długie, ceglane garaże. Dociera do mnie, że musiałam być w jednym z nich. 
Stoję w miejscu i nawet nikt mnie nie zauważa. Za to ja wędruję wzrokiem, od lekarzy, po sanitariuszy policyjnych. Jak do tego wszystkiego doszło? Jestem w stanie totalnego otępienia. Widzę Ciemnowłosą Wietnamkę, która rozmawia z wyższym od niej, brodatym mężczyzną. To, pewnie jest Viktor. Rozglądam się w poszukiwaniu dobrze zbudowanego ciała, zielonych oczu i kręconych włosów. Nie widzę ich i robi mi się słabo. Łzy napływają mi do oczu, w chwili kiedy jakiś policjant do mnie podchodzi. Odsuwam się kilka kroków, a moje plecy napierają na drzwi ambulansu. Jest wyraźnie zdziwiony moją reakcją, a ja zaczynam płakać. Nie wiem dlaczego. Chodziarz, może wiem? Harry. Nie ma go tu. 
- Doktorze! - woła. 
Osuwam się na ziemię i chowam głowę w kolanach. Nie rozumiem swojego stanu. Myślę, że jestem rozerwana emocjonalnie. Jestem w szoku i mam chwilową amnezję. 

- Ty cholerna dziwko!
Mój mózg nie jest w stanie zarejestrować w jak szybkim czasie jego sylwetka znów się przy mnie znajduje. Czuję rozchodzący się ból i kłucie w brzuchu, ponieważ Abel mocno mnie tam uderza. 

Płaczę jeszcze bardziej. Ten obraz pojawia się w mojej głowie.

- Claudia, Claudia co się dzieje? - Słyszę męski głos. Nie odpowiadam.
Chcę zniknąć, rozpłynąć się. Zapaść się pod ziemię. Cokolwiek, żeby tu nie być. Nie z tymi ludźmi. Chcę do domu.
- Posłuchaj mnie - zaczyna - Jesteś słaba i przestraszona. Rozumiem to. Musisz spać, za chwilę pojedziemy do Londynu, odpowiesz na kilka pytań i będzie w porządku.
- Londynu? - Popatrzę na niego zdziwiona. Ocieram swoje policzki.
- Jesteśmy w Coventry, to dwie godziny od stolicy - poinformował. Wydaję się być miły i sympatyczny. 
- Gdzie jest Harry?
- Harry? - spojrzał na policjanta stojącego obok, zrobiłam to samo. Młody mężczyzna w mundurze znieruchomiał, patrząc to na mnie, to na Viktora. Wyglądał, jakby intensywnie przypominał sobie jak się mówi.
- Eee, jest w Londynie, razem z panem Malikiem - przełyka ślinę. Wygląda na przestraszonego, a to trochę zabawne.
- Ale byli tutaj? - pytam z nadzieją.

Dławię się słonymi łzami. Nie wiem czy uda mi się jeszcze coś zrobić. Wtedy słyszę huk, a krew odpływa mi z głowy. Mam ciemno przed oczami, trzęsę się ze strachu i zimna. Słyszę męskie głosy. Jake'a nie ma już przy mnie.
Wydaje mi się, że zasypiam. Śpię już na prawdę długo, budzę się w chwili, kiedy ktoś zdejmuje mi te cholerne kajdanki. Tracę orientację, nie jestem w stanie myśleć, mówić, robić cokolwiek. Kolana się pode mną uginają, lecz nie upadam na ziemię, a w ciepłe, szerokie ramiona.
Do moich uszu dochodzą różne odgłosy. Słyszę głośne, postrzępione oddechy. Jęki i słowa. Nie jestem w stanie ich zrozumieć, ale wiem, że nie są miłe i przyjazne.
Później grunt znika pod moimi stopami, a ja odpływam jak najdalej od tego koszmaru.

- Tak, to oni zadzwonili.
- A co z Perrie?
- Myślę, że wystarczy tych pytań - wtrąca lekarz.
- Co? Dlaczego? Gdzie ona jest?
- Musisz odpocząć, dowiesz się wszystkiego później - mówi stanowczo. - Dziękuję, Bob. - Policjant rzuca cichym nie ma za co, na odchodne. Patrzę zdezorientowana na Viktora.
- O co chodzi?
- Po prostu, wejdź do karetki i nie zadawaj więcej pytań. Wszystko w swoim czasie.


***

Mija trochę czasu zanim wracamy do Londynu. Służby policyjne zostają na miejscu, a Bob okazuje się być miłym, trochę nieśmiałym facetem. To dziwne, że ze swoim charakterem pracuje, tu gdzie pracuję. Przez pół godziny, kiedy jak dla mnie, nie dzieje się kompletnie nic, siedzę w karetce. W sumie to otwieram sobie jej drzwi i siadam w nich. Moje nogi swobodnie zwisają nad ziemią, kiedy ze znudzeniem obserwuję wszystko to, co się tu dzieje. Kilka razy proszę Viktora, aby pozwolił mi zadzwonić do Harrego, ale on tylko ignoruje moje słowa. Więc siedzę i zastanawiam się jak do tego wszystkiego doszło? Ci wszyscy ludzie są tutaj dla mnie. 
Nie, oni tylko wykonują swoją robotę. Przecież za to im płacą - przywracam swoje myśli na ziemię. Wtedy, podchodzi do mnie Bob. W jednej ręce ma dwa, plastikowe opakowania, a w drugiej dwie butelki soku pomarańczowego. Uśmiecha się do mnie szeroko i tak szczerze, że nie jestem w stanie opanować drgających kącików ust. Siada obok i podaję mi ciepłe jedzenie i sok. Przez następne pół godziny, rozmawiamy i jemy. Bob opowiada mi o swojej pracy i robi się bardziej otwarty. Czas mija nam na prawdę w zawrotnym tępię. Przez tę pół godziny odrywam się, od tego wszystkiego, co się działo przez ostatnie dwa dni.
- Pewnie jak zajedziemy do Londynu, od razu zabiorą cię na komisariat - zdradza i odrobinę pochmurnieję. Jest na prawdę uroczy. Ma delikatne, lekko dziecięce rysy i mocno brązowe oczy. Jego włosy są krótko ścięte, dosłownie tak, jakby dopiero co odrosły. Lekki zarost podkreśla mu kości policzkowe. Oprócz tego ma lekko garbaty nos i ciemne, ładne brwi. Jest dość drobny. Jego ramiona są wąskie, a sylwetka szczupła.
- Dlaczego?
- Muszą dowiedzieć się jak najwięcej - wzrusza ramionami - przeprowadzą śledztwo, pozbierają każdy kawałek do kupy, a wtedy wpakują tego gościa za kratki.
- Kogo? - pytam aby się upewnić.
- Jake Abel, chyba tak się nazywa - marszczy brwi i patrzy na mnie. Wiem, że po jego głowie teraz krąży wiele myśli i pytań. Rozmawia, ze mną. Tak zwaną, Ofiarą Zbrodni. - Harry, to twój chłopak? - pyta nagle. 

- Tak - odpowiadam. W mojej głowie zapala się mała lampeczka. Mogę wyciągnąć od niego jakieś informacje, prawda? A doktor Viktor, nie musi o niczym wiedzieć. - Dlaczego? 
- Nie chcę cię martwić, ale możliwe, że będzie mieć sprawę, za brutalne pobicie.
Moje oczy powiększają swoje rozmiary. To nie tak, że nie spodziewałam się, że ktoś na tym ucierpiał. Skoro Harry, Zayn i Jake zostali zabrani do Londynu zanim się obudziłam, to albo ja na prawdę długo spałam, albo oni naprawdę sobie nagrabili.
- Co?
- Ten eee, Zayn tak? - upewnia się, na co kręcę głową. - Gdyby go tam nie było, jestem pewien, że twój chłopak zabił by tego całego Jake'a - podsumowuję. Spuszczam wzrok na swoje dłonie, bo tak, to bardzo możliwe. 


Droga do stolicy jest nudna, pełna moich przemyśleń. Andrea - bo tak ma na imię ciemnowłosa Wietnamka, całą drogę czyta książkę. Więc nawet nie mam z kim porozmawiać. Zostaję sama ze swoimi przeraźliwymi wspomnieniami, które namnażają się w mojej głowię. Muszę się położyć, a kiedy to robię przypominam sobie scenę, jedną po drugiej, z tego co działo się w opuszczonym garażu: 

Dotychczas, jasnoniebieskie oczy blondyna ciemnieją i narasta w nich złość. Gdy ponownie jego dłoń zderza się z moją twarzą, reaguję inaczej niż poprzednio. Możliwe, że cios jest mocniejszy, ale ja nie mogę się poddać. Nie mogę go do siebie dopuścić, dlatego spluwam śliną i odrobiną krwi z rozciętej wargi, prosto na jego twarz. Moja celność mnie nie zawodzi, bo trafiam między oczy. Jake warczy zirytowany. W chwili, gdy puszcza jedną z moich nóg, zbieram w sobie resztki sił i z całej siły, jaką udaję mi się zgromadzić - sprzedaję mu kopniaka w brzuch. Odsuwa się kawałek, puszcza mnie.

Jęczę z bólu i brzmi to przeraźliwie. Szarpie mnie za włosy i odchyla moją głowę w tył, co naprawdę nie jest wygodne. Chwyta jedną nogę, przez to jestem zmuszona stać tylko na jednej. To trwa sekundy. Puszcza moje włosy, a następnie czuję jak wbija swój łokieć w moje udo. Bardzo, bardzo mocno. Uderza kilka razy w to samo miejsce, później mocno ściska. Z mojego gardła wydostaje się coś na pograniczu jęku, a krzyku.

To było chyba ostatnie uderzenie jakie mi zadał, lub ja nic więcej nie pamiętam. Wtedy, zaczęło szumieć mi w uszach i zemdlałam. Wiem, że ktoś mnie trzymał, rozpiął mi kajdanki. Nie wiem, czy był to Harry, czy Zayn. Nie wiem, co Jake zrobił Perrie. Nawet nie wiem, gdzie ona jest. To jest okropne i chcę już się od tego uwolnić. Po prostu chcę znaleźć się w domu i uciec od wszystkiego. 

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 44

Parkuję samochód, przy końcu drogi. Z tylnego siedzenia zabieram jedną różę (zawsze białą) i bombonierkę. Stwierdziłem, że raz na jakiś czas muszę sprawiać takie prezenty Claudii, a ona to lubi. Wysiadam i spoglądam na telefon. Jest lekko po ósmej i mam nadzieję, że Mo jeszcze śpi, bo chcę ją obudzić. Pokonuję krótką drogę, żeby znaleźć się na werandzie. Drzwi są lekko uchylone, na co od razu zwracam uwagę. Coś jest nie halo. Może, Mo już wstała i po prostu na chwilę wyszła i nie zamknęła drzwi? W każdym razie uznaję to za dziwne, a w mojej głowie zaczyna mnożyć się dużo przypuszczeń. Co jeśli ktoś się włamał do domu? A jeśli coś się stało Claudii? Może to Perrie zostawiła otwarte drzwi? Lub, coś zdechło i chcą przewietrzyć w domu? Krzywię twarz na tą myśl, chodź wole to, od przypuszczenia, że coś mogło im grozić. Nie przepadam za Perrie, ale jest dziewczyną Zayna, któremu jednak wiele zawdzięczam. Gdyby coś jej się stało, z pewnością bym pomógł. A jeśli stało się im obu?
Nie wiedzieć czemu powoli chodzę do środka. Jest cicho, nic nie słyszę. Wszystko wygląda normalnie, tak jak zawsze. Wchodzę do salonu, rozglądam się. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dopiero, kiedy mój wzrok tkwi na rozbitym szkle w kuchni, zaczynam na prawdę się denerwować. Tak, Mo jest trochę niezdarą, ale na pewno by to posprzątała. Moje serce przyśpiesza, a ja wbiegam po schodach na górę.
- Claudia?! - mój głos odbija się od ścian, za to serce od żeber. Jestem przerażony, bo jej łóżko jest nawet nie tknięte. - Claudia?! - krzyczę ponownie, ale nie słyszę odzewu. rzucam różę na łóżko, a za nią idą czekoladki. Wchodzę do łazienki, pokoju Perrie, kolejnej łazienki. - Cholera, cholera.
Przeczesuje włosy palcami i nie wiem co powinienem zrobić. Myśl, myśl Harry - powtarzam w swojej głowie. Wracam na dół i otwieram drzwi przy schodach. Nigdy nie zwróciłem na nie uwagi. To chyba piwnica. Zapalam światło i schodzę po starych skrzeczących schodach. Pomieszczenie  jest maleńkie i zdaje się, że dziewczyny w ogóle go nie używają.
- Claudia! - znów wołam. Mam nadzieję, że zaraz wyjdzie znikąd przytuli mnie i zacznie się śmiać, bo uzna to za fajną zabawę. Niestety tak się nie dzieje. Nigdzie jej nie ma, a mi odpowiada głucha cisza. Wychodzę na werandę i siadam na schodku. Moje ręce się niemiłosiernie trzęsą, kiedy wystukuję jej numer na klawiaturze. Dzwonie kilkakrotnie, ale odzywa się tylko sekretarka. Klnę na cały głos i mam nieodpartą ochotę rzucić telefonem o ziemie. Powstrzymuje mnie widok podjeżdżającego rovera. Staję na baczność, dostrzegając Zayna i chwała Bogu.
- Harry?! - pyta zdziwiony, podbiegając do mnie. - Co tutaj robisz tak wcześnie i dlaczego, siedzisz przed domem?
- Dziewczyn nie ma w środku. Drzwi do domu były otwarte...
Zayn przez chwilę analizuję moje słowa, marszcząc brwi. Mija mnie i wchodzi do środka, a ja za nim. Stoję w przejściu i patrzę jak robi dokładnie to samo, co ja przed chwilą. Kiedy kończy staje przede mną i wykonuje kilka telefonów, zapewne do Perrie.
- Cholera! - klnie głośno. - Drzwi były otwarte?!
Kiwam głową i przegryzam wargę. Jestem zdenerwowany i pobudzony, muszę coś zrobić. My musimy coś zrobić.
- Pokłóciłem się z Perrie, myślałem, że dlatego ode mnie nie odbiera! Jezu, Harry a jeśli coś im się stało?! - zatopił palce w swoich ciemnych, lekko już przydługich włosach i pociągnął za nie lekko. Pierwszy raz widzę go tak zdenerwowanego. Zwykle  jest opanowany, spokojny, zupełnie jakby miał pięć godzin jogi dziennie. Ale teraz... aż kipi, nie złością, ale stresem. Jest zdenerwowany i dokładnie wiem co czuję, bo cholera! Gdzie są nasze dziewczyny?!
- Zadzwoń do niej - nakazał.
- Już dzwoniłem.
- Zadzwoń jeszcze raz.
- To nie ma sensu, Zayn...
- Jeżeli to ten Jake, to zabije gnoja - syknął i wyszedł z domu. Jeszcze raz zadzwonił do Perrie, sądząc po wyrazie jego twarzy - na nic się to nie zdało.
Zayn miał racje. To mógł być tylko Jake, bo któż by inny? Ale co mamy niby zrobić? Nie mam pojęcia gdzie mógł je zabrać. Tylko po co mu Perrie? Nie mam pojęcia, może tak mu się nudzi, że chcę wkurwić Zayna. Albo po prostu zrobił to podstępem, żeby w pewnym sensie uprowadzić, także Mo, bo to na niej mu zależy, prawda? Pieprzony dupek.
- Mamy do cholery, tak siedzieć i czekać? - zapytał, a jego spojrzenie zmiękczyło mi kolana. Rany, na prawdę nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Nie wiem, Zayn - westchnąłem. - Nie wiem.
Usiadłem na schodku i schowałem twarz w dłoniach. Ogarnęła mnie kompletna pustka. Nie wiem co robić, ponieważ całe moje życie tak po prostu zniknęło. Nie ma jej, po prostu jej nie ma. Ktoś mi ją zabrał, ale odzyskam to co moje. Zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby była bezpieczna.
Niemal dostaję zawału, kiedy mój telefon daje o sobie znać. Patrzę na wyświetlacz, a kiedy widzę imię Claudii od razu się uspokajam. Teraz jestem w stanie poczuć różnicę.
- Claudia, gdzie ty jesteś?! - zapytałem od razu.
- Harry...

***

Budzę się, czując, że coś krępuje moje ruchy. Jest mi niewygodnie i bolą mnie plecy. Czuje suchość w ustach i ból w czaszce. Otwieram oczy, ale nie wiele widzę. Panuje mrok, a w powietrzu wisi nieprzyjemny zapach wilgoci. Ręce mam uwięzione nad głową. Kiedy nimi ruszam, czuję jakby były przypięte kajdankami, ale nie jestem tego pewna. Jest mi zimno. Jedyne co słyszę to swój oddech. Cóż, jestem przerażona. Każdy by był, prawda?
Zaczynam przypominać sobie zdarzenia z poprzedniego dnia. Jake w mojej kuchni, o dziwo nie próbował niczego. Dlaczego? Nie wiem. Powiedział, że ma Perrie. Widzę ten obraz gdzie stoi stanowczo za blisko, przerażonej mnie. Jego ręce lądują na blacie za moimi plecami. Czuje gorący oddech na szyi, co przyprawia mnie o mdłości Wtedy zaczyna się szantaż. Albo pojadę z nim po przyjaciółkę i będę grzeczną dziewczynką, albo zrobi to co powinien już dawno. Boje się i kulę przed nim. Nie mam wyjścia. Robię to. Wsiadam do auta, zaparkowanego za domem. Sprytne.
Ruszamy. W czasie, kiedy wyjeżdżamy z Londynu, Jake proponuję mi wodę.
- Co z nią zrobiłeś? - pytam pełna obaw.
- Nic, Claus - śmieje się - to zwykła woda. Dobrze ci zrobi.
Nie wiem czemu, zgadzam się na to. Wypijam prawie pół zawartości butelki. Nie pamiętam co dzieje się dalej. Nic, pustka. Nie mam pojęcia. Musiał coś dosypać do wody. Mam nadzieję, że nic w tym czasie mi nie robił.
W moich oczach zbierają się łzy i wydaję z siebie żałosne łkanie. Boże, w co ja się wpakowałam. Mokre stróżki spływają w dół moich policzków. Szarpię rękami, ale to na nic się nie zdaje. Zamieram słysząc jakiś trzask. Po chwili smuga światła dostaje się do pomieszczenia, przez drzwi. Jake wchodzi do środka. Zaciskam mocno oczy, z których wylewa się cały wodospad. Mała żarówka wisząca na kablu zapala się, dając słabe światło.
- Dzień dobry, Claus - mówi. Jego głos, przesiąknięty jest radością? Dosłownie jakby wygrał jakieś, bardzo ważne zawody. Cieszy się, kiedy widzi, że ja płaczę. To chore. Ten człowiek jest psychiczny. Podchodzi do mnie bliżej. Chcę się cofnąć ale nie mogę. Teraz zauważam, że moje ręce rzeczywiście są uwięzione w kajdankach, przyczepionych do cienkiej rury pod sufitem. Dostrzegam nawet małe rozcięcia na przegubach, ale dotychczas nie czułam tego. Dopiero teraz dociera do mnie uparte pieczenie, boli jak cholera. - Jak się czujesz?
Podnoszę na niego wzrok i patrzą z pełną pogardą na jego twarz. Ma jasnoniebieskie oczy, blond włosy lekko opadające na czoło, i kilkudniowy, jasny zarost. Zmienił się, od czasów szkolnych i to bardzo.
Zbrzydł.
- Obchodzi cię to? - drwię z niego. Uśmiech znika z jego twarzy.
- Zawsze mnie obchodziło.
- Szczególnie, kiedy rozcinałeś mi skórę na nogach, prawda?
Przewraca oczami.
- Kiedy to było, Claudia...
- Najwidoczniej trzy lata w pierdlu, to dla ciebie za mało - syczę mu w twarz, za co dostaję siarczysty policzek z otwartej dłoni. Nogi się pode mną uginają. Upadłabym, gdyby nie kajdanki, trzymające moje dłonie. Ostre krawędzie ponownie wpijają się we wrażliwą skórę. Łkam z bólu. Świerze, słone krople toczą się z moich oczu. Chłopak chwyta gwałtownie moją szczękę, przez to jestem zmuszona stanąć prosto na nogach i patrzeć mu w oczy.
- Nie wiem czy masz świadomość, że jesteś tu sama, ze mną. W każdej chwili mogę sprawić, że nie będziesz już taka pewna siebie i będziesz błagać mnie o litość. Zrozumiałaś?
Nie odpowiadam, tylko tempo patrzę w jego oczy. Marszczę brwi, w chwili kiedy przesuwa kciukiem po mojej, dolnej wardze. Czuję pieczenie, a zaraz potem metaliczny smak. Zdaje sobie sprawę, że rozciął mi wargę. Nachyla się bliżej, tak, że czuję jego oddech na szyi. Zamykam oczy, zalewając się następnymi łzami. Jego wargi torują sobie drogę do mojego ucha. Przegryza płatek ucha, na co moje ciało reaguje potężnym dreszczem. Mój żołądek nieprzyjemnie się kurczy i mam ochotę puścić pawia. Zrobiłabym to, ale ostatni posiłek jaki jadłam, to obiad z Harrym wczoraj. Raczej nie uda mi się tego odzyskać.
- Jesteś taka piękna, Claus - wzdycha. Odchyla się odrobinę i ponownie na mnie patrzy. Pociera mój policzek. - Patrz na mnie.
Unoszę ciężkie powieki. Nie chcę na niego patrzeć, ale nie chcę też znowu dostać.
- Wiesz, że wszystko wyglądałoby inaczej gdybyś wtedy po prostu mi się oddała? - przechylił swoją głowę w prawo. - Może byłabyś moja... i kochała mnie tak, jak Harrego?
Mam ochotę się roześmiać, ale nie robię tego. Zachowuję kamienną twarz.
- Ale jeszcze możemy to nadrobić, racja? - kąciki jego ust unoszą się ku górze.
- Nienawidzę cię - szepce. Jestem taka słaba, że nie mam nawet siły by mówić.
Bagatelizuje moje słowa. Zbliża niebezpiecznie swoje wargi do moich, ale nie opieram się mu. Nie dlatego, że mi to nie przeszkadza, czy tego chcę. Oczywiście, że nie. Nie dam rady dalej walczyć, dalej się opierać. To nie na moje siły.
Jego usta dotykają moich tak delikatnie, że przez chwilę zastanawiam się, czy to na pewno nie złudzenie? Ale nie. To się dzieje. Nie odpowiadam mu na żadną reakcje. Po prostu stoję. Mam na ustach jego ślinę. Zaraz potem, język blondyna dotyka mojego podniebienia. Nie mogę tego znieść i odsuwam głowę. Przez cały ten czas płaczę, lecz on się tym nie przejmuje. Moje łzy go nie obchodzą.
- Widzisz, może być miło - podsumowuję z uśmiechem. 

- Dlaczego to robisz? - pytam drżącym głosem.
- Bo mogę - odpowiada krótko. - Wiesz... zawsze mi się podobałaś. Byłaś taką ładną, skromną dziewczynką z rumieńcami. Ale teraz, jesteś kobietą. Byłaś moją pierwszą miłością, Claus.
Drżę na te słowa. To okropne.
- Zawsze mnie odpychałaś. Pomyślałem sobie, że musisz być moja raz na zawsze - wzrusza ramionami. - Zrobiłem to i nawet nie wiesz, jak podobał i się obraz leżącej ciebie, pode mną, wołającej o pomoc. To jaka byłaś sina i blada jednocześnie. Cała w ciemnej krwi - szepce mi do ucha.
- Powinieneś się leczyć - mamroczę. W tej chwili mam niemały problem z mówieniem. Wielka gula w moim gardle uparcie nie chcę zniknąć.
- Och, zapomniałem o czymś wspomnieć - zaczyna. Moje oczy powiększają swoje rozmiary, kiedy dłonie Jake'a ściskają moje biodra w pewnym uścisku. O, Boże. Myślałam, że jestem przerażona, ale to co czuję w chwili, kiedy dotyka mnie w tych rejonach... To było nic, w porównaniu do tego. Moje serce przyśpiesza swój rytm. Robię się trochę bardziej pobudzona, co od razu zauważa. - Twój chłopak pewnie już tu jedzie, a my chcemy, żeby miał niespodziankę jak przyjedzie, prawda? - Uśmiecha się. Gdy zderza razem nasze miednice z moich ust wydostaje się cichy protest. 



___________________
Ooo... to się porobiło :D 

Zostawiam Was z tym rozdziałem do przemyślenia. A, żeby Was podkręcić to niedługo wróci Logan (jeśli pamiętacie gejowski wątek z Harrym) i 2 nowych bohaterów! 
Do następnego x