poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 45

Przebudzam się, czując, jak ktoś głaszcze moje włosy. Mrugam kilka razy. Dostrzegam nad sobą kobitę. Całkiem mi obcą. Uśmiech na jej twarzy poszerza się, kiedy na mnie parzy. Rozglądam się dookoła. Jestem w jakimś metalowym pudle. Pachnie tu lekami. Unoszę się na łokciu. To nie jest dobrym pomysłem, ponieważ czuję ukucie bólu gdzieś pod żebrem.
- Nie, nie ruszaj się. Potrzebujesz odpoczynku. - Kieruję na nią spojrzenie i dostrzegam jej wietnamskie rysy. Ma dziwny akcent i cieniutki głosik. - Pójdę po Viktora nie ruszaj się stąd. 
Wstaję i wychodzi przez drzwi. Teraz dociera do mnie, że jestem w karetce. Boli mnie głowa. Chcę sobie przypomnieć jak najwięcej. Nie, nie chcę sobie przypominać. Eh, już sama nie wiem. To kompletny paradoks. 
Jak długo spałam? Co mi się stało i dlaczego się tutaj znajduję? Czy jest tu Harry? Zaraz się dowiem.
Ignoruję słowa młodej Wietnamki i wstaję z noszy. Jestem boso, ale nie przyjmuję się tym. Mam na sobie ten okropny strój, który noszą chorzy pacjenci szpitali. Ledwo sięga mi do kostek, ma krótkie rękawki i jest luźny. Zauważam bandaże owinięte wokół moich nadgarstków. 

Kajdanki nad moją głową, wbijają mi się w skórę rozcinając ją. Płaczę, błagam i wiję się, żeby opóźnić w czasie to co ma nadejść. Jake chwyta mocno moje, nagie już nogi. Wtedy robię wszystko co w mojej mocy. Czyli niewiele. Zaczynam się kręcić, wierzgać nogami, a raz nawet udaję mi się go kopnąć. To wszystko nie wywiera na nim pozytywnych emocji...

Wychodzę z ambulansu. Na zewnątrz panuję przyjemnie ciepła temperatura i świeci pełne słońce. Niestety, nie rozpoznaję miejsca, w którym się znajduję. Jest tu sporo wolnej przestrzeni. Dokładnie, to szeroka uliczka, a na przeciw siebie stoją długie, ceglane garaże. Dociera do mnie, że musiałam być w jednym z nich. 
Stoję w miejscu i nawet nikt mnie nie zauważa. Za to ja wędruję wzrokiem, od lekarzy, po sanitariuszy policyjnych. Jak do tego wszystkiego doszło? Jestem w stanie totalnego otępienia. Widzę Ciemnowłosą Wietnamkę, która rozmawia z wyższym od niej, brodatym mężczyzną. To, pewnie jest Viktor. Rozglądam się w poszukiwaniu dobrze zbudowanego ciała, zielonych oczu i kręconych włosów. Nie widzę ich i robi mi się słabo. Łzy napływają mi do oczu, w chwili kiedy jakiś policjant do mnie podchodzi. Odsuwam się kilka kroków, a moje plecy napierają na drzwi ambulansu. Jest wyraźnie zdziwiony moją reakcją, a ja zaczynam płakać. Nie wiem dlaczego. Chodziarz, może wiem? Harry. Nie ma go tu. 
- Doktorze! - woła. 
Osuwam się na ziemię i chowam głowę w kolanach. Nie rozumiem swojego stanu. Myślę, że jestem rozerwana emocjonalnie. Jestem w szoku i mam chwilową amnezję. 

- Ty cholerna dziwko!
Mój mózg nie jest w stanie zarejestrować w jak szybkim czasie jego sylwetka znów się przy mnie znajduje. Czuję rozchodzący się ból i kłucie w brzuchu, ponieważ Abel mocno mnie tam uderza. 

Płaczę jeszcze bardziej. Ten obraz pojawia się w mojej głowie.

- Claudia, Claudia co się dzieje? - Słyszę męski głos. Nie odpowiadam.
Chcę zniknąć, rozpłynąć się. Zapaść się pod ziemię. Cokolwiek, żeby tu nie być. Nie z tymi ludźmi. Chcę do domu.
- Posłuchaj mnie - zaczyna - Jesteś słaba i przestraszona. Rozumiem to. Musisz spać, za chwilę pojedziemy do Londynu, odpowiesz na kilka pytań i będzie w porządku.
- Londynu? - Popatrzę na niego zdziwiona. Ocieram swoje policzki.
- Jesteśmy w Coventry, to dwie godziny od stolicy - poinformował. Wydaję się być miły i sympatyczny. 
- Gdzie jest Harry?
- Harry? - spojrzał na policjanta stojącego obok, zrobiłam to samo. Młody mężczyzna w mundurze znieruchomiał, patrząc to na mnie, to na Viktora. Wyglądał, jakby intensywnie przypominał sobie jak się mówi.
- Eee, jest w Londynie, razem z panem Malikiem - przełyka ślinę. Wygląda na przestraszonego, a to trochę zabawne.
- Ale byli tutaj? - pytam z nadzieją.

Dławię się słonymi łzami. Nie wiem czy uda mi się jeszcze coś zrobić. Wtedy słyszę huk, a krew odpływa mi z głowy. Mam ciemno przed oczami, trzęsę się ze strachu i zimna. Słyszę męskie głosy. Jake'a nie ma już przy mnie.
Wydaje mi się, że zasypiam. Śpię już na prawdę długo, budzę się w chwili, kiedy ktoś zdejmuje mi te cholerne kajdanki. Tracę orientację, nie jestem w stanie myśleć, mówić, robić cokolwiek. Kolana się pode mną uginają, lecz nie upadam na ziemię, a w ciepłe, szerokie ramiona.
Do moich uszu dochodzą różne odgłosy. Słyszę głośne, postrzępione oddechy. Jęki i słowa. Nie jestem w stanie ich zrozumieć, ale wiem, że nie są miłe i przyjazne.
Później grunt znika pod moimi stopami, a ja odpływam jak najdalej od tego koszmaru.

- Tak, to oni zadzwonili.
- A co z Perrie?
- Myślę, że wystarczy tych pytań - wtrąca lekarz.
- Co? Dlaczego? Gdzie ona jest?
- Musisz odpocząć, dowiesz się wszystkiego później - mówi stanowczo. - Dziękuję, Bob. - Policjant rzuca cichym nie ma za co, na odchodne. Patrzę zdezorientowana na Viktora.
- O co chodzi?
- Po prostu, wejdź do karetki i nie zadawaj więcej pytań. Wszystko w swoim czasie.


***

Mija trochę czasu zanim wracamy do Londynu. Służby policyjne zostają na miejscu, a Bob okazuje się być miłym, trochę nieśmiałym facetem. To dziwne, że ze swoim charakterem pracuje, tu gdzie pracuję. Przez pół godziny, kiedy jak dla mnie, nie dzieje się kompletnie nic, siedzę w karetce. W sumie to otwieram sobie jej drzwi i siadam w nich. Moje nogi swobodnie zwisają nad ziemią, kiedy ze znudzeniem obserwuję wszystko to, co się tu dzieje. Kilka razy proszę Viktora, aby pozwolił mi zadzwonić do Harrego, ale on tylko ignoruje moje słowa. Więc siedzę i zastanawiam się jak do tego wszystkiego doszło? Ci wszyscy ludzie są tutaj dla mnie. 
Nie, oni tylko wykonują swoją robotę. Przecież za to im płacą - przywracam swoje myśli na ziemię. Wtedy, podchodzi do mnie Bob. W jednej ręce ma dwa, plastikowe opakowania, a w drugiej dwie butelki soku pomarańczowego. Uśmiecha się do mnie szeroko i tak szczerze, że nie jestem w stanie opanować drgających kącików ust. Siada obok i podaję mi ciepłe jedzenie i sok. Przez następne pół godziny, rozmawiamy i jemy. Bob opowiada mi o swojej pracy i robi się bardziej otwarty. Czas mija nam na prawdę w zawrotnym tępię. Przez tę pół godziny odrywam się, od tego wszystkiego, co się działo przez ostatnie dwa dni.
- Pewnie jak zajedziemy do Londynu, od razu zabiorą cię na komisariat - zdradza i odrobinę pochmurnieję. Jest na prawdę uroczy. Ma delikatne, lekko dziecięce rysy i mocno brązowe oczy. Jego włosy są krótko ścięte, dosłownie tak, jakby dopiero co odrosły. Lekki zarost podkreśla mu kości policzkowe. Oprócz tego ma lekko garbaty nos i ciemne, ładne brwi. Jest dość drobny. Jego ramiona są wąskie, a sylwetka szczupła.
- Dlaczego?
- Muszą dowiedzieć się jak najwięcej - wzrusza ramionami - przeprowadzą śledztwo, pozbierają każdy kawałek do kupy, a wtedy wpakują tego gościa za kratki.
- Kogo? - pytam aby się upewnić.
- Jake Abel, chyba tak się nazywa - marszczy brwi i patrzy na mnie. Wiem, że po jego głowie teraz krąży wiele myśli i pytań. Rozmawia, ze mną. Tak zwaną, Ofiarą Zbrodni. - Harry, to twój chłopak? - pyta nagle. 

- Tak - odpowiadam. W mojej głowie zapala się mała lampeczka. Mogę wyciągnąć od niego jakieś informacje, prawda? A doktor Viktor, nie musi o niczym wiedzieć. - Dlaczego? 
- Nie chcę cię martwić, ale możliwe, że będzie mieć sprawę, za brutalne pobicie.
Moje oczy powiększają swoje rozmiary. To nie tak, że nie spodziewałam się, że ktoś na tym ucierpiał. Skoro Harry, Zayn i Jake zostali zabrani do Londynu zanim się obudziłam, to albo ja na prawdę długo spałam, albo oni naprawdę sobie nagrabili.
- Co?
- Ten eee, Zayn tak? - upewnia się, na co kręcę głową. - Gdyby go tam nie było, jestem pewien, że twój chłopak zabił by tego całego Jake'a - podsumowuję. Spuszczam wzrok na swoje dłonie, bo tak, to bardzo możliwe. 


Droga do stolicy jest nudna, pełna moich przemyśleń. Andrea - bo tak ma na imię ciemnowłosa Wietnamka, całą drogę czyta książkę. Więc nawet nie mam z kim porozmawiać. Zostaję sama ze swoimi przeraźliwymi wspomnieniami, które namnażają się w mojej głowię. Muszę się położyć, a kiedy to robię przypominam sobie scenę, jedną po drugiej, z tego co działo się w opuszczonym garażu: 

Dotychczas, jasnoniebieskie oczy blondyna ciemnieją i narasta w nich złość. Gdy ponownie jego dłoń zderza się z moją twarzą, reaguję inaczej niż poprzednio. Możliwe, że cios jest mocniejszy, ale ja nie mogę się poddać. Nie mogę go do siebie dopuścić, dlatego spluwam śliną i odrobiną krwi z rozciętej wargi, prosto na jego twarz. Moja celność mnie nie zawodzi, bo trafiam między oczy. Jake warczy zirytowany. W chwili, gdy puszcza jedną z moich nóg, zbieram w sobie resztki sił i z całej siły, jaką udaję mi się zgromadzić - sprzedaję mu kopniaka w brzuch. Odsuwa się kawałek, puszcza mnie.

Jęczę z bólu i brzmi to przeraźliwie. Szarpie mnie za włosy i odchyla moją głowę w tył, co naprawdę nie jest wygodne. Chwyta jedną nogę, przez to jestem zmuszona stać tylko na jednej. To trwa sekundy. Puszcza moje włosy, a następnie czuję jak wbija swój łokieć w moje udo. Bardzo, bardzo mocno. Uderza kilka razy w to samo miejsce, później mocno ściska. Z mojego gardła wydostaje się coś na pograniczu jęku, a krzyku.

To było chyba ostatnie uderzenie jakie mi zadał, lub ja nic więcej nie pamiętam. Wtedy, zaczęło szumieć mi w uszach i zemdlałam. Wiem, że ktoś mnie trzymał, rozpiął mi kajdanki. Nie wiem, czy był to Harry, czy Zayn. Nie wiem, co Jake zrobił Perrie. Nawet nie wiem, gdzie ona jest. To jest okropne i chcę już się od tego uwolnić. Po prostu chcę znaleźć się w domu i uciec od wszystkiego. 

4 komentarze:

  1. Ndjnehnciedhsjnhdb Jezus Maria,jaki zajebisty rozdział! Tyle akcji! Jestem tak bardzo ciekawa następnego,że zaraz normalnie coś rozwalę! Proszę,dodaj jak najszybciej next! Pozdrawiam @zuziatrawiska

    OdpowiedzUsuń
  2. super rozdzial, szkoda ze taki krotki, juz sie nie moge doczekac nastepnego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. NIJWFEWUIOBERWJFN
    co to tu mówić mega i tyle @Zoolka123

    OdpowiedzUsuń
  4. dlaczego one takie krótkie :((((

    OdpowiedzUsuń