niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 44

Parkuję samochód, przy końcu drogi. Z tylnego siedzenia zabieram jedną różę (zawsze białą) i bombonierkę. Stwierdziłem, że raz na jakiś czas muszę sprawiać takie prezenty Claudii, a ona to lubi. Wysiadam i spoglądam na telefon. Jest lekko po ósmej i mam nadzieję, że Mo jeszcze śpi, bo chcę ją obudzić. Pokonuję krótką drogę, żeby znaleźć się na werandzie. Drzwi są lekko uchylone, na co od razu zwracam uwagę. Coś jest nie halo. Może, Mo już wstała i po prostu na chwilę wyszła i nie zamknęła drzwi? W każdym razie uznaję to za dziwne, a w mojej głowie zaczyna mnożyć się dużo przypuszczeń. Co jeśli ktoś się włamał do domu? A jeśli coś się stało Claudii? Może to Perrie zostawiła otwarte drzwi? Lub, coś zdechło i chcą przewietrzyć w domu? Krzywię twarz na tą myśl, chodź wole to, od przypuszczenia, że coś mogło im grozić. Nie przepadam za Perrie, ale jest dziewczyną Zayna, któremu jednak wiele zawdzięczam. Gdyby coś jej się stało, z pewnością bym pomógł. A jeśli stało się im obu?
Nie wiedzieć czemu powoli chodzę do środka. Jest cicho, nic nie słyszę. Wszystko wygląda normalnie, tak jak zawsze. Wchodzę do salonu, rozglądam się. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dopiero, kiedy mój wzrok tkwi na rozbitym szkle w kuchni, zaczynam na prawdę się denerwować. Tak, Mo jest trochę niezdarą, ale na pewno by to posprzątała. Moje serce przyśpiesza, a ja wbiegam po schodach na górę.
- Claudia?! - mój głos odbija się od ścian, za to serce od żeber. Jestem przerażony, bo jej łóżko jest nawet nie tknięte. - Claudia?! - krzyczę ponownie, ale nie słyszę odzewu. rzucam różę na łóżko, a za nią idą czekoladki. Wchodzę do łazienki, pokoju Perrie, kolejnej łazienki. - Cholera, cholera.
Przeczesuje włosy palcami i nie wiem co powinienem zrobić. Myśl, myśl Harry - powtarzam w swojej głowie. Wracam na dół i otwieram drzwi przy schodach. Nigdy nie zwróciłem na nie uwagi. To chyba piwnica. Zapalam światło i schodzę po starych skrzeczących schodach. Pomieszczenie  jest maleńkie i zdaje się, że dziewczyny w ogóle go nie używają.
- Claudia! - znów wołam. Mam nadzieję, że zaraz wyjdzie znikąd przytuli mnie i zacznie się śmiać, bo uzna to za fajną zabawę. Niestety tak się nie dzieje. Nigdzie jej nie ma, a mi odpowiada głucha cisza. Wychodzę na werandę i siadam na schodku. Moje ręce się niemiłosiernie trzęsą, kiedy wystukuję jej numer na klawiaturze. Dzwonie kilkakrotnie, ale odzywa się tylko sekretarka. Klnę na cały głos i mam nieodpartą ochotę rzucić telefonem o ziemie. Powstrzymuje mnie widok podjeżdżającego rovera. Staję na baczność, dostrzegając Zayna i chwała Bogu.
- Harry?! - pyta zdziwiony, podbiegając do mnie. - Co tutaj robisz tak wcześnie i dlaczego, siedzisz przed domem?
- Dziewczyn nie ma w środku. Drzwi do domu były otwarte...
Zayn przez chwilę analizuję moje słowa, marszcząc brwi. Mija mnie i wchodzi do środka, a ja za nim. Stoję w przejściu i patrzę jak robi dokładnie to samo, co ja przed chwilą. Kiedy kończy staje przede mną i wykonuje kilka telefonów, zapewne do Perrie.
- Cholera! - klnie głośno. - Drzwi były otwarte?!
Kiwam głową i przegryzam wargę. Jestem zdenerwowany i pobudzony, muszę coś zrobić. My musimy coś zrobić.
- Pokłóciłem się z Perrie, myślałem, że dlatego ode mnie nie odbiera! Jezu, Harry a jeśli coś im się stało?! - zatopił palce w swoich ciemnych, lekko już przydługich włosach i pociągnął za nie lekko. Pierwszy raz widzę go tak zdenerwowanego. Zwykle  jest opanowany, spokojny, zupełnie jakby miał pięć godzin jogi dziennie. Ale teraz... aż kipi, nie złością, ale stresem. Jest zdenerwowany i dokładnie wiem co czuję, bo cholera! Gdzie są nasze dziewczyny?!
- Zadzwoń do niej - nakazał.
- Już dzwoniłem.
- Zadzwoń jeszcze raz.
- To nie ma sensu, Zayn...
- Jeżeli to ten Jake, to zabije gnoja - syknął i wyszedł z domu. Jeszcze raz zadzwonił do Perrie, sądząc po wyrazie jego twarzy - na nic się to nie zdało.
Zayn miał racje. To mógł być tylko Jake, bo któż by inny? Ale co mamy niby zrobić? Nie mam pojęcia gdzie mógł je zabrać. Tylko po co mu Perrie? Nie mam pojęcia, może tak mu się nudzi, że chcę wkurwić Zayna. Albo po prostu zrobił to podstępem, żeby w pewnym sensie uprowadzić, także Mo, bo to na niej mu zależy, prawda? Pieprzony dupek.
- Mamy do cholery, tak siedzieć i czekać? - zapytał, a jego spojrzenie zmiękczyło mi kolana. Rany, na prawdę nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Nie wiem, Zayn - westchnąłem. - Nie wiem.
Usiadłem na schodku i schowałem twarz w dłoniach. Ogarnęła mnie kompletna pustka. Nie wiem co robić, ponieważ całe moje życie tak po prostu zniknęło. Nie ma jej, po prostu jej nie ma. Ktoś mi ją zabrał, ale odzyskam to co moje. Zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby była bezpieczna.
Niemal dostaję zawału, kiedy mój telefon daje o sobie znać. Patrzę na wyświetlacz, a kiedy widzę imię Claudii od razu się uspokajam. Teraz jestem w stanie poczuć różnicę.
- Claudia, gdzie ty jesteś?! - zapytałem od razu.
- Harry...

***

Budzę się, czując, że coś krępuje moje ruchy. Jest mi niewygodnie i bolą mnie plecy. Czuje suchość w ustach i ból w czaszce. Otwieram oczy, ale nie wiele widzę. Panuje mrok, a w powietrzu wisi nieprzyjemny zapach wilgoci. Ręce mam uwięzione nad głową. Kiedy nimi ruszam, czuję jakby były przypięte kajdankami, ale nie jestem tego pewna. Jest mi zimno. Jedyne co słyszę to swój oddech. Cóż, jestem przerażona. Każdy by był, prawda?
Zaczynam przypominać sobie zdarzenia z poprzedniego dnia. Jake w mojej kuchni, o dziwo nie próbował niczego. Dlaczego? Nie wiem. Powiedział, że ma Perrie. Widzę ten obraz gdzie stoi stanowczo za blisko, przerażonej mnie. Jego ręce lądują na blacie za moimi plecami. Czuje gorący oddech na szyi, co przyprawia mnie o mdłości Wtedy zaczyna się szantaż. Albo pojadę z nim po przyjaciółkę i będę grzeczną dziewczynką, albo zrobi to co powinien już dawno. Boje się i kulę przed nim. Nie mam wyjścia. Robię to. Wsiadam do auta, zaparkowanego za domem. Sprytne.
Ruszamy. W czasie, kiedy wyjeżdżamy z Londynu, Jake proponuję mi wodę.
- Co z nią zrobiłeś? - pytam pełna obaw.
- Nic, Claus - śmieje się - to zwykła woda. Dobrze ci zrobi.
Nie wiem czemu, zgadzam się na to. Wypijam prawie pół zawartości butelki. Nie pamiętam co dzieje się dalej. Nic, pustka. Nie mam pojęcia. Musiał coś dosypać do wody. Mam nadzieję, że nic w tym czasie mi nie robił.
W moich oczach zbierają się łzy i wydaję z siebie żałosne łkanie. Boże, w co ja się wpakowałam. Mokre stróżki spływają w dół moich policzków. Szarpię rękami, ale to na nic się nie zdaje. Zamieram słysząc jakiś trzask. Po chwili smuga światła dostaje się do pomieszczenia, przez drzwi. Jake wchodzi do środka. Zaciskam mocno oczy, z których wylewa się cały wodospad. Mała żarówka wisząca na kablu zapala się, dając słabe światło.
- Dzień dobry, Claus - mówi. Jego głos, przesiąknięty jest radością? Dosłownie jakby wygrał jakieś, bardzo ważne zawody. Cieszy się, kiedy widzi, że ja płaczę. To chore. Ten człowiek jest psychiczny. Podchodzi do mnie bliżej. Chcę się cofnąć ale nie mogę. Teraz zauważam, że moje ręce rzeczywiście są uwięzione w kajdankach, przyczepionych do cienkiej rury pod sufitem. Dostrzegam nawet małe rozcięcia na przegubach, ale dotychczas nie czułam tego. Dopiero teraz dociera do mnie uparte pieczenie, boli jak cholera. - Jak się czujesz?
Podnoszę na niego wzrok i patrzą z pełną pogardą na jego twarz. Ma jasnoniebieskie oczy, blond włosy lekko opadające na czoło, i kilkudniowy, jasny zarost. Zmienił się, od czasów szkolnych i to bardzo.
Zbrzydł.
- Obchodzi cię to? - drwię z niego. Uśmiech znika z jego twarzy.
- Zawsze mnie obchodziło.
- Szczególnie, kiedy rozcinałeś mi skórę na nogach, prawda?
Przewraca oczami.
- Kiedy to było, Claudia...
- Najwidoczniej trzy lata w pierdlu, to dla ciebie za mało - syczę mu w twarz, za co dostaję siarczysty policzek z otwartej dłoni. Nogi się pode mną uginają. Upadłabym, gdyby nie kajdanki, trzymające moje dłonie. Ostre krawędzie ponownie wpijają się we wrażliwą skórę. Łkam z bólu. Świerze, słone krople toczą się z moich oczu. Chłopak chwyta gwałtownie moją szczękę, przez to jestem zmuszona stanąć prosto na nogach i patrzeć mu w oczy.
- Nie wiem czy masz świadomość, że jesteś tu sama, ze mną. W każdej chwili mogę sprawić, że nie będziesz już taka pewna siebie i będziesz błagać mnie o litość. Zrozumiałaś?
Nie odpowiadam, tylko tempo patrzę w jego oczy. Marszczę brwi, w chwili kiedy przesuwa kciukiem po mojej, dolnej wardze. Czuję pieczenie, a zaraz potem metaliczny smak. Zdaje sobie sprawę, że rozciął mi wargę. Nachyla się bliżej, tak, że czuję jego oddech na szyi. Zamykam oczy, zalewając się następnymi łzami. Jego wargi torują sobie drogę do mojego ucha. Przegryza płatek ucha, na co moje ciało reaguje potężnym dreszczem. Mój żołądek nieprzyjemnie się kurczy i mam ochotę puścić pawia. Zrobiłabym to, ale ostatni posiłek jaki jadłam, to obiad z Harrym wczoraj. Raczej nie uda mi się tego odzyskać.
- Jesteś taka piękna, Claus - wzdycha. Odchyla się odrobinę i ponownie na mnie patrzy. Pociera mój policzek. - Patrz na mnie.
Unoszę ciężkie powieki. Nie chcę na niego patrzeć, ale nie chcę też znowu dostać.
- Wiesz, że wszystko wyglądałoby inaczej gdybyś wtedy po prostu mi się oddała? - przechylił swoją głowę w prawo. - Może byłabyś moja... i kochała mnie tak, jak Harrego?
Mam ochotę się roześmiać, ale nie robię tego. Zachowuję kamienną twarz.
- Ale jeszcze możemy to nadrobić, racja? - kąciki jego ust unoszą się ku górze.
- Nienawidzę cię - szepce. Jestem taka słaba, że nie mam nawet siły by mówić.
Bagatelizuje moje słowa. Zbliża niebezpiecznie swoje wargi do moich, ale nie opieram się mu. Nie dlatego, że mi to nie przeszkadza, czy tego chcę. Oczywiście, że nie. Nie dam rady dalej walczyć, dalej się opierać. To nie na moje siły.
Jego usta dotykają moich tak delikatnie, że przez chwilę zastanawiam się, czy to na pewno nie złudzenie? Ale nie. To się dzieje. Nie odpowiadam mu na żadną reakcje. Po prostu stoję. Mam na ustach jego ślinę. Zaraz potem, język blondyna dotyka mojego podniebienia. Nie mogę tego znieść i odsuwam głowę. Przez cały ten czas płaczę, lecz on się tym nie przejmuje. Moje łzy go nie obchodzą.
- Widzisz, może być miło - podsumowuję z uśmiechem. 

- Dlaczego to robisz? - pytam drżącym głosem.
- Bo mogę - odpowiada krótko. - Wiesz... zawsze mi się podobałaś. Byłaś taką ładną, skromną dziewczynką z rumieńcami. Ale teraz, jesteś kobietą. Byłaś moją pierwszą miłością, Claus.
Drżę na te słowa. To okropne.
- Zawsze mnie odpychałaś. Pomyślałem sobie, że musisz być moja raz na zawsze - wzrusza ramionami. - Zrobiłem to i nawet nie wiesz, jak podobał i się obraz leżącej ciebie, pode mną, wołającej o pomoc. To jaka byłaś sina i blada jednocześnie. Cała w ciemnej krwi - szepce mi do ucha.
- Powinieneś się leczyć - mamroczę. W tej chwili mam niemały problem z mówieniem. Wielka gula w moim gardle uparcie nie chcę zniknąć.
- Och, zapomniałem o czymś wspomnieć - zaczyna. Moje oczy powiększają swoje rozmiary, kiedy dłonie Jake'a ściskają moje biodra w pewnym uścisku. O, Boże. Myślałam, że jestem przerażona, ale to co czuję w chwili, kiedy dotyka mnie w tych rejonach... To było nic, w porównaniu do tego. Moje serce przyśpiesza swój rytm. Robię się trochę bardziej pobudzona, co od razu zauważa. - Twój chłopak pewnie już tu jedzie, a my chcemy, żeby miał niespodziankę jak przyjedzie, prawda? - Uśmiecha się. Gdy zderza razem nasze miednice z moich ust wydostaje się cichy protest. 



___________________
Ooo... to się porobiło :D 

Zostawiam Was z tym rozdziałem do przemyślenia. A, żeby Was podkręcić to niedługo wróci Logan (jeśli pamiętacie gejowski wątek z Harrym) i 2 nowych bohaterów! 
Do następnego x 

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 43

 Jest ciemno, zimno i mgliście. Nie wiem gdzie jestem, bo w sumie nic nie widać. Rozglądam się wokół siebie i chyba to jest jakieś pole. Droga pod moim nogami jest wydeptana i naznaczona niezliczoną ilością dziur. W oddali dostrzegam lampy uliczne, po mojej prawej stronie. Po lewej, oświetlony przejazd kolejowy, oddalony o jakieś 500 metrów, może więcej. Zauważam, że mam na sobie sweter Harrego i krótkie spodenki. Jest na prawdę zimno. Para wydostaje się na zewnątrz kiedy oddycham. Obejmuję się ramionami i zaczynam iść, ku mojemu zdziwieniu w stronę przejazdu. Kamyki grzechoczą pod moimi, niczym nie okrytymi stopami. To trochę boli. Zaciskam mocno zęby, ale idę dalej. Otacza mnie gęsta mgła. Widzę rozmazane szkielety nagich drzew i lekko kołyszące się źdźbła trawy i innych chaszczy. Wiat jest zimny. Mam wrażenie, że małe igły wbijają się w moje obnażone nogi.
Zatrzymuje się w chwili, gdy słyszę trzask za moimi plecami. Dokładnie, jakby ktoś stanął na gałęzi, a ta się złamała. Odwracam się, ale niczego tam nie ma. Tylko mgła. Mimo wszystko, moje serce wali bardzo, bardzo mocno. Znów słyszę ten dźwięk tylko, że przed sobą. Strach zaczyna przeszywać każdą komórkę mojego ciała. Krew odpływa mi z głowy, w chwili kiedy ciepły oddech owiewa moją szyję. Silny dreszcz przechodzi przeze mnie, a włosy na rękach stają mi dęba. Zaczynam iść szybciej. Ostre kamienie wbijają się w moje stopy i jestem pewna, że już rozcięły mi skórę. Coś przelatuję nad moją głową, a ja niemal krzyczę. Jestem przerażona. Zaczynam biec. Potykam się i łzy samoistnie zaczynają spływać w dół policzków. Szmer za plecami słyszę jeszcze wyraźniej, tak jakby ktoś za mną szedł. Odwracam się. Widzę sylwetkę idącą w moją stronę. Biegnę szybciej, dopóki grunt pod moimi nogami staje się twardszy. To ulica. Jest pusta. Żadnych aut, żadnego znaku życia. Twardy asfalt sprawia, że dokładnie czuje rozcięcia na stopach.
Przede mną jest ciemna, zamglona nicość. Po prawej stronie, także. Idę w stronę przejazdu. Jest zamknięty, a czerwone światła migocą, aby każdy mógł je zauważyć. Ponownie się odwracam, w nadziei, że nikogo nie zobaczę. Niestety. Męska sylwetka, stoi tam, gdzie dokładnie ja przed chwilą. Nie jestem w stanie dostrzec, kto to jest. Moje serce zamiera, kiedy zaczyna się zbliżać. Płaczę i nawet nie wiem dlaczego. Jestem przerażona. Przechodzę przez szlaban i stoję na torach, między szynami. Mężczyzna zatrzymuje się przed szlabanem i już wiem kto to.
Jake. Uśmiecha się. Podnosi jedną rękę i macha mi, jak gdyby nigdy nic. Patrze na niego z niedowierzaniem. Chcę się odwrócić i uciec, ale nie mogę. Nie jestem w stanie się ruszyć.
Uśmiech znika z twarzy mężczyzny, kiedy spogląda w lewo. Idę w jego ślady i też patrzę. Widzę dwa okrągłe światła zbliżające się w moja stronę. Są coraz bliżej, są coraz głośniejsze. Pociąg wyje głośno, kiedy posyłam ostatnie spojrzenie Jake'owi.
Siadam gwałtownie, kompletnie zdezorientowana. Mój oddech jest w kawałkach i płuca mnie przeraźliwe kują. Serce, obija się o żebra i boje się, że za chwilę nie wytrzymają i pękną. Nieco się uspokajam zdając sobie sprawę, że jestem w łóżku. W pokoju Harrego. Łzy napływają mi do oczu i zaczynam płakać. Nadal się boje. To było straszne. Dotykam swoich rąk, ramion i brzucha, upewniając się, że jestem cała. Zamieram, słysząc trzask. Przymykam oczy, gdy jasne światło zapala się w pokoju.
- Harry? - pytam i próbuję go dostrzec.
- Nie, kochanie.
Przełykam ciężko ślinę, słysząc ten głos. Nie, to nie możliwe. Patrzę na Jake'a, po prostu stojącego w sypialni Harrego, z tym perfidnym uśmiechem. Cofam się, tak że uderzam plecami o wezgłowie łóżka i bardziej nakrywam się kołdrą. On podchodzi do mnie i siłą odciąga, przeszkadzający mu materiał.
- Harry! - mój płacz się nasila, a blondyn sprzedaje mi siarczysty policzek i karze mi się zamknąć. Układa mnie na łóżku. Rzucam się pod jego ciałem i usiłuję go odepchnąć, ale nie mogę.
- Przestań się rzucać!
Nie przestaje, a on powoli traci cierpliwość. Uderza mnie pięścią w brzuch, aż zginam się w pół. Jake korzysta z chwili mojej słabości i gwałtownie zdzira ze mnie spodenki wraz z majtkami.
- Nie, nie rób tego - łkam. Ściąga mój sweter, a ja zasłaniam się dłońmi. Jestem całkiem naga i mam ochotę się zrzygać. - Harry! - znów krzyczę.
- Harry nie przyjdzie. Harrego tu nie ma - szepce mi na ucho.
- Błagam nie! - płaczę. Łapie moje nadgarstki i zamyka w swojej dłoni, nad moją głową. Wiercę się strasznie, bo jestem naga. Całkiem naga, taka jaką mnie Bóg stworzył. Muszę leżeć naga, przed tym człowiekiem. - Harry!
Jakoś udaje mu się zapanować nad, moim ciałem. Wgniata mnie w materac. Nawet nie wiem kiedy, pozbył się swoich spodni, ale nie bardzo mnie to obchodzi. Wiem co się zaraz stanie.
- Nie rób tego, proszę! HARRY! - krzyczę na całe gardło.
- Mo! - Cały obraz, nagle się rozmazuje. - Mo, obudź się.
Otwieram oczy i mrugam szybko. Zdaje sobie sprawę, że łzy lecą z moich oczu. Dostrzegam nad sobą znajome zielone oczy i dziękuję Bogu. Przytulam mocno Harrego i głośno łkam.
To sen. To był tylko sen.
- Harry. - Zaciskam w pięściach jego koszulkę i jedną dłoń wsuwam pod nią. Chcę poczuć jego skórę, jego bliskość. - Ha-Harry.
- Ciii... już w porządku - głaska moje włosy i mocno przytula do siebie. - To tylko sen.
- Boje się.
- Jestem tu - zapewnia.
- Harry - mówię. Mój głos się łamie. Nie potrafię pozbierać myśli. Jestem w całkowitym szoku. - Tak bardzo się boje.
- Nic ci się nie stanie, Mo - szepce - nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało


Po raz drugi, otwieram oczy dopiero późnym rankiem, lub raczej wczesnym południem. Budzę się w ciepłych ramionach. Harry słodko śpi, więc postanawiam pójść do łazienki i trochę się ogarnąć. Dziś czuje się odrobinę lepiej, być może to przez pogodę panującą na zewnątrz. Spoglądając przez okno, jestem w stanie stwierdzić, że na pewno jest ciepło. Słońce unosi się nad Londynem. Chmury zdobią niebo, ale nie zbiera się na deszcz. Biorę szybki prysznic, myję zęby rozczesuje i susze włosy. Te wszystkie czynności sprawiają, że całkiem zapominam o tym co działo się dzisiejszej nocy. No, może nie całkiem. Moje myśli krążą wokół dzisiejszego dnia. Powinnam w końcu odezwać się do Perrie. Chyba, rzeczywiście czuje się lepiej.
Resztę dnia spędzam oczywiście z Harrym. Jemy razem śniadanie. Później idziemy się przejść na krótki spacer, po pobliskim parku. Od bardzo dawna wreszcie się uśmiecham, kiedy widzę szczęśliwych ludzi. Leżą na kocach, rozłożonych na trawnikach. Śmieją się, bawią, a dzieci karmią wiewiórki orzechami. To są uroki te Londynu. Mimo panującej temperatury, Harry nie pozwolił mi wyjść w zwykłej bluzce, z krótkim rękawkiem. Muszę gotować się w dżinsach i rozpinanym sweterku, który na szczęście nie jest bardzo gruby.
Około osiemnastej Harry, zabiera mnie do jakiejś, prostej restauracji na obiad. Już dawno nie spędzaliśmy tak czasu. Czuje się trochę jak w te pierwsze dni, kiedy się poznawaliśmy. Kiedy jemy, chłopak porusza temat tego, co stało się w nocy. Moja sylwetka sztywnieje, ponieważ nie mam ochoty o tym rozmawiać, ale wiem, że nie możemy tego po prostu zbagatelizować. Nie chcę psuć mi humoru, lecz trzeba o tym pogadać.
- Miałam koszmar - wzruszam ramionami. Grzebię widelcem w sałatce i czekam, aż Harry coś powie. Pewnie chciałby wiedzieć co mi się śniło i wiem, że korci go żeby o to zapytać. - Śnił mi się Jake - dodaje ciszej. To rzeczywiście nie jest łatwym tematem. Kurczę, Jake może być wszędzie i nawiedza mnie nawet w snach.
Nie rozmawiamy o tym więcej, za co jestem wdzięczna. Dzisiejszy dzień zleciał na prawdę szybko, w porównaniu do ostatnich trzech. Harry zatrzymuje samochód pod domem moim i Perrie. Wokół nas panuje ciemność, bo jest już dwudziesta-druga. Brunet nachyla się i długo całuję moje usta.
- Hej, nie chcę cię zarazić - uśmiecham się, przerywając pocałunek. On tylko wzrusza ramionami. Kładzie dłoń na moim policzku i znów mnie całuję. Nie mogę zaczerpnąć porządnego oddechu, ponieważ mój nos jest trochę zatkany.
- Dlaczego nie zostaniesz u mnie - marudzi. Nie mogę oderwać od niego oczu, kiedy wygina dolną wargę w uroczej podkówce.
- Muszę porozmawiać z Perrie, nie odbiera moich telefonów - wzdycham z rezygnacją. - Pewnie jest na mnie wściekła.
- Mogę wejść z tobą? - pyta, a raczej prosi.
- Idziesz za godzinę do pracy, Harry.
Całuje mnie jeszcze raz. Śmieje się, kiedy zaczyna cmokać linię w mojej szczęki wydając zabawne pomruki.
- Hazz - odpycham go.
- Hazz? - pyta rozbawiony. - Kto to taki?
Kręcę głową głupio się szczerząc. Całuje go w policzek i otwieram drzwi auta, na co chłopak szybko łapie moją dłoń. Obracam się w jego stronę i po chwili znów nasze usta cieszą się krótkim kontaktem.
- Pa, głuptasie.
- Będę tęsknić! - mówi, gdy jestem już na zewnątrz.
- Nie wątpię - znów się śmieje i zamykam drzwi z trzaskiem. Staje przed autem i wysyłam Harremu niewidzialnego całusa. Później patrzę jak Jeep oddala się. Wzdycham cicho i idę niedługą, betonową drogą w stronę domu. Światła w środku są zgaszone. Być może Perrie śpi, lub ogląda telewizje w salonie. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy wiatr burzy moje włosy. Muszę przyznać, że nie mieszkamy w najpiękniejszym miejscu. Można powiedzieć, że jest to zadupie, ewentualnie obrzeza stolicy Anglii. Żeby się tu dostać (czyli do domu), trzeba jechać pustą, nieoświetloną, krętą drogą, dookoła której są tylko uprawne pola. Droga prowadzi centralnie do naszej posesji, czyli ceglanego domku jednorodzinnego. Nie jest najpiękniejszy, ale nie ma co narzekać.
Kiedy wsadzam kluczyk do zamka, okazuje się, że drzwi są otwarte. To jest co najmniej dziwne, bo zawsze zamykamy drzwi. Wchodzę do środka. Jest ciemno i cicho. Może rzeczywiście Perrie śpi? Nawet nie ściągam butów. Idę do salonu - pusto. Kuchnia też musi być pusta bo światło jest zgaszone. Wdrapuje się po schodach na górę, zapalam światło na korytarzu. Wchodzę do pokoju przyjaciółki. Pusto! Być może nocuje u Zayna?
Z powrotem kieruję się do kuchni. Zaglądam do lodówki i wyjmuje sok pomarańczowy. Słyszę kroki i jestem pewna, że to dziewczyna.
- Myślałam, że cię nie ma - mówię, wyciągając szklankę z szafki.
- Czekałem. - Moje serce zamiera, a szklanka wysuwa się z dłoni i ląduje na podłodze. Rozbija się na milion maleńkich kawałków, wokół moich butów.
To sen, To sen.
Przełykam ślinę, całkiem sparaliżowana.
- Claus, kotku, powiedz coś - pomieszczenie wypełnia się jego śmiechem. Stoję w miejscu, odwrócona do niego tyłem. Zaciskam mocno oczy. - Chciałbym cię zobaczyć...
W moich oczach zbierają się łzy. O, Boże. Nie, nie. To się nie dzieje. To nie jest prawda. To tylko sen.
- Odwróć się do cholery! - podskakuje w miejscu, słysząc wysoki ton jego głosu. Dłonie zaczynają mi się pocić. Biorę głęboki oddech i odwracam się. Drżę na samą myśl, o tym, że jestem z nim w jednym pomieszczeniu. W pustym domu, w którym nikt mnie nie usłyszy. I w kuchni, gdzie są różne, niebezpieczne narzędzia. Z człowiekiem, który jest zdolny do wszystkiego. - Od razu lepiej, prawda?
- Gdzie jest Perrie? - mam drżący głos.
- Nic jej nie jest - uśmiecha się - niedługo się zobaczycie.
- Spytałam, gdzie ona jest - powtarzam, tym razem pewniej.
- W bezpiecznym miejscu - wzrusza ramionami. - Mogłaś odbierać jej telefony, może wtedy siedziałaby spokojnie na swoim tyłku.
- Jesteś chory.
Parska śmiechem.
- Mam pewien interes - zaczyna.
- Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Jeśli tego nie zrobisz, już nigdy nie zobaczysz swojej przyjaciółki, Claus. Radziłbym posłuchać.

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 42

W życiu już tak jest, że ludzie przychodzą i odchodzą. Zaczęłam to dostrzegać nie od dziś. Chyba każdy wie, że rodzi się po to, by umrzeć, ale dlaczego teraz? Dlaczego tak wcześnie? Nie jestem w stanie tego pojąć i dławię się łzami. Nie powinno tak być. Życie nie jest sprawiedliwe, dla nikogo.
Odejście kogoś bliskiego dla nas - boli. Boli, że nie usłyszymy głosu tej osoby, nie zobaczymy więcej jej uśmiechu, skierowanego w naszą stronę. 
Już nigdy, nie będę mogła poczuć jego zapachu i usłyszeć "życiowych mądrości". Wraz z jedną osobą, umiera wszystko. Ta osoba zabiera to ze sobą. Wspomnienia, plany, cokolwiek, co miało dla nas taką wielką wagę.
On nie żyje. Nie żyje. Umarł, odszedł... - Te słowa powtarzam jak mantrę w swojej głowie. Nie chcę w to wierzyć, ale wiem, że to jest prawda. To jest realistyczne życie, które nie jest usłane płatkami róż. Teraz i tutaj. Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało?
Bo tak musiało być. To jest kolej rzeczy. Nie możemy żyć, jeśli nic nas nie stworzy. Nie możemy umrzeć jeśli nic nas nie zabije. To są realia. Nie ma ludzi, którzy mają idealnie. Nigdy nie jest wystarczająco dobrze, bo człowiek, to istota, która tylko pragnie więcej. Zachłanny, głupi kawałek całego wszechświata. Nagle zadaje sobie pytanie, po co? Po co to wszystko? Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem.


***

- Mo? - słyszę miękki, delikatny jak aksamit głos, który ma chyba właściwości kojące. Moje policzki są naznaczone, już zaschniętymi, stróżkami łez. Czuje suchość w ustach, ale nawet się tym nie przejmuję. Nie wiem jak wyglądam i pewnie w ogóle nie wyglądam. Słyszę, jak Harry wchodzi do pokoju i zamyka okno. - Jest zimno, a ty nawet nie masz na sobie bluzy - wzdycha. Wzruszam ramionami, bo nie obchodzi mnie to. Mój wzrok tkwi na dłoniach, w czasie kiedy obdzieram sobie skórę wokół paznokci. Mam gdzieś, że to nie wygląda ładnie, lecz na prawdę teraz, chyba wszystko mam gdzieś. Dostrzegam kubek herbaty, który chłopak na siłę wciska mi w dłonie. Jest ciepła, ale nie gorąca. Wie, że taką lubię. Okrywa moje ramiona kocem, leżącym nieopodal i pociera kilka razy. - Jak się czujesz?
W końcu unoszę wzrok, a w moich oczach znów stają łzy. Nie chcę już płakać, bo jest to bardzo meczące.
- Jak wyżuta z życia marionetka? - mówię to co czuję. Harry patrzy na mnie i widzę w jasnozielonych, ciepłych oczach ból. Cierpi, bo ja ciepię. Tak to działa. Jeśli ja jestem szczęśliwa, on także. Jeśli ja płacze, on płacze ze mną. To jest miłość.
- Będzie dobrze.
Pociesza mnie, bo co więcej może zrobić?
Sączę herbatę, która rozlewa się ciepłem po moim brzuchu. Para unosi się nad kubkiem i delikatnie muska moje policzki. To przyjemne, ale jeszcze przyjemniejsze są usta bruneta, cmokające moją dłoń. Jego gesty pozwalają mi się odprężyć.
- Rozmawiałaś już z mamą?
- Nie, muszę do niej zadzwonić - chrypię. Gardło trochę mnie szczypie i z nosa mi cieknie. Mój wzrok omiata łóżko Harry'ego, gdzie leżą zużyte chusteczki. Swędzi mnie skóra głowy i to pewnie przez to, że od dwóch dni nie robię nic, oprócz płakania. Nawet nie brałam prysznica. Harry nocą wychodził do pracy, a dniami starał się mnie czymś zająć - jednak na marę. Już powinnam ustalić z mamą dzień pogrzebu, całą ceremonie i wydatki. Nie mogę tego zrobić, ponieważ zbiera mi się na wymioty. Perrie dzwoniła, kilka razy, ale nie miałam ochoty na rozmowy. Pewnie zabije mnie za to, ale cóż... nie obchodzi mnie to.
Nie wiedzieć czemu, moje emocje z chwili na chwilę ponownie rosną, a oczy zaczynają mnie piec. Pociągam nosem i wycieram łzy kocem. Nie uchodzi to uwadze Harry'ego, który po krótszym zastanowieniu przyciąga mnie do siebie. Przytulam się do niego mocno, bo chcę po prostu poczuć bliskość drugiej osoby. Chcę się wtopić w jego ciało i zniknąć. Nie mówi nic, tylko po prostu mnie tuli.
Kiedy zdaje sobie sprawę, że leżę już tak całkiem długo, otwieram oczy. Jestem trochę senna, więc spałam... Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. W pokoju jest pusto i ciemno. Słyszę, jak deszcz uderza o szybę okna. Kubek pół pełny, lub pół pusty z zimną już herbatą - leży na stoliku. Marszczę brwi i wyciągam spod poduszki telefon. Za dwadzieścia dziewiąta. Nie wierze, że tak długo spałam. Siadam i zaciskam oczy, gdy czuję silne zawroty głowy. Przełykam ślinę, a nieprzyjemne pieczenie roznosi się po moim gardle. 
Podnoszę wzrok słysząc, że drzwi powoli się otwierają, a w nich staje Harry. Smuga światła dostaje się do sypialni. Oddycha jakby z ulgą. 
- Wreszcie się obudziłaś - mówi. Podchodzi do łóżka, nachyla się, zostawia długi pocałunek na moim czole. Przez chwile mam zamknięte oczy i zagryzam wargę. - Masz gorączkę, skarbie. 
Chciałabym go pocałować, ale wiem, że mój oddech może być lekko odpychający.
- Kocham cię. - Głos mam jeszcze gorszy niż wcześniej. Pieczenie nasila się, odruchowo chwytam się za gardło.
- Ja ciebie też kocham - malinowe usta cmokają mój policzek. - Twoja mama jest na dole. Chciałbym, żebyś zeszła tam i porozmawiała z nią. Będzie ci lepiej.
Wtulam się w jego dłoń, która głaszcze mnie po twarzy. Kiwam głową, bo ma racje. Zrzucam z siebie koc, a moja skóra reaguję gęsią skórką w spotkaniu, z chłodną temperaturą panującą w pokoju.
- Zaczekaj. - Harry podchodzi do jednej z szafek i wyciąga sweter, który pomaga mi włożyć. Jest duży, miękki i przyjemny w dotyku. Wstaje z łóżka i łapie się mojego chłopaka. Ściskam mocno jego ramie, bo mam ciemno przed oczami. W głowie mi huczy i widzę ciemne kropki. - Mo, wszystko w porządku?
- Tak, tylko kręci mi się w głowie.
- Zrobię ci coś ciepłego. Nie jadłaś nic od dwóch dni, nie chcę żebyś zemdlała...
Dochodzimy do progu pokoju. Zatrzymuje się, bo Harry się zatrzymuje. Wzdycha i przez chwilę patrzy na moje stopy. Ja też spuszczam na nie wzrok.
- Co? - pytam.
- Znajdę ci jakieś skarpetki.
Wreszcie jestem "w pełni" ubrana i schodzę z nim na dół. Przechodzimy obok salonu i wchodzimy do kuchni. Mama wstaje od wyspy kuchennej, od razu jak nas dostrzega. Nic nie mówiąc, mocno mnie przytula. To rzeczywiście przynosi mi pocieszenie i jakąś ulgę.
Ciesze się, że wokół siebie mam ludzi, z którymi mogę podzielić się swoimi uczuciami. Niewiele osób ma taką okazję.
Łapie mnie za ramiona i patrzy na mnie, a ja na nią. Widzę, że płakała.
- Zapytałabym, jak się czujesz, ale widzę, że fatalnie - zauważa i odgarnia delikatnie kosmyki włosów z mojej twarzy. Moja głowa to chaos. Od zewnątrz i wewnątrz.  Mam spięte włosy w c o ś na czubku głowy, i to c o ś idealnie opisuję c o ś, co się dzieje w moim mózgu.
Zaciskam usta w wąską linię. Nie chcę nic mówić, bo moje gardło wysyła mi wielki znak z napisem SIEDŹ CICHO i czerwone światło. Do tego dochodzi ucisk, który czuję w skroniach. Nie wiem co jest przyczyną, tego przeziębienia. Może, po prostu to jak czuje się w środku, chce wydostać się na zewnątrz i okazuje to, akurat w ten sposób? Bo, kto normalny choruję na początku Lipca?
Może powinnam gdzieś wyjechać? Wakacje by mi się przydały. Jakieś zabytkowe miasta, lub słoneczne plaże.
- Siadajcie. - Głos Harry'ego wyrywa mnie z zamyślenia. Siadam razem z mamą.
Zaczyna mówić coś o pogrzebie taty, ale nic nie słyszę, ponieważ nie chcę słuchać. Zamiast tego, patrzę jak brunet krząta się po kuchni. Bez problemu sięga do szafek wyżej, do których ja muszę stawać na palcach, a czasem nawet wdrapać się na blat. Marszczę brwi, kiedy widzę jak z poszczególnych opakowań wyciąga różnokolorowe tabletki.
- Claudia, słuchasz mnie?
Mrugam szybko. Czuję dłoń na moim ramieniu i spoglądam na blondynkę.
- Co? - pytam zdezorientowana. - Przepraszam nie mogę się skupić.
- Weź to - nakazuje Harry i kładzie przede mną wszystkie te tabletki i szklankę, w której rozpuszcza się aspiryna. Do tego stawia na blacie trzy kubki herbaty i zabiera się za robienie czegoś do jedzenia. Najlepiej jakby to była zupa, ale Harry chyba nie ma takich umiejętności, więc przystaje na zwykłą jajecznice. Dobre i to.
Połykam tabletki, popijam herbatą. Powoli i dokładnie. Nie chcę się zakrztusić.
Aspirynę zostawiam na koniec. Z doświadczenia (jeśli można tak to nazwać), wiem, że nie smakuje najlepiej. Wypijam całą zawartość szklanki, na raz z zaciśniętymi oczami. Jest wstrętna. Gorzka, delikatnie słona i najnormalniej w świecie - nie smaczna. Poprawiam tą gorycz herbatą, jednak niewiele daje. Znoszę to. Jedną tabletkę wrzucam do ust i ssę. Jest miętowa, mam nadzieję, że jakoś przyniesie ulgę mojemu gardłu.
Mam ochotę spytać się mamy, po co przyjechała, ale po pierwsze - to chyba byłoby nie miłe. Po drugie - dobrze wiem po co. Ostatecznie stwierdzam, że to pytanie nie ma sensu, więc obieram inny kierunek:
- Kiedy przyjechałaś?
- Nie dawno, stwierdziłam, że dobrze jakbyśmy po prostu omówiły cały pogrzeb... 

- Nie chcę tego robić - przerywam jej.
- Claudia, nie możemy tego zostawić.
- Przeleję ci pieniądze na konto, a ty się tym zajmiesz - mówię cicho, ale stanowczo - przynajmniej zrobisz coś dla taty.
Zapada cisza, podczas której intensywnie myślę. Powiedziałam, coś nie tak? Wychodzi na to - że tak. Przypominam sobie sytuacje, w restauracji. Pokłóciłam się z nią i do tej pory o tym nie rozmawiałyśmy. Najwidoczniej, to nadal wisi w powietrzu.
- Wiesz, że to nie moja wina... - zaczęła spokojnie.
- Zabił człowieka z twojego powodu, a ty się od niego odcięłaś - protestowałam. Nie patrzyłam na nią. Mój wzrok utkwił na kubku herbaty. - On cię kochał, a ty po prostu zniknęłaś.
- Claudia...
- Cholera, nawet nie odwiedziłaś go w więzieniu! - Ból w gardle się nasila, lecz staram się go ignorować. Łzy samoistnie napływają mi do oczu.
- Nie rozumiesz tego.
- Ja nie rozumiem?! Ja?! - wstaję ze stołka. Odsuwam się trochę i poprawiam kosmyki włosów. Moje policzki zaczynają piec. - Akurat ja bardzo dobrze to rozumiem, mamo.
- Nie, nic nie wiesz - upiera się.
- Nic nie wiem? Wiem, bo też zostałam zgwałcona - mój głos się łamię. - Niespodzianka!
- Mo. - Harry, (o którym całkiem zapomniałam) łapie moją dłoń, ale ja gwałtownie wyrywam ją z uścisku. Czuje emocje, które wybuchają z każdą sekundą. Serce wali mi w klatce, a ja muszę w końcu to z siebie wydusić. Powiedzieć na głos. Wykrzyczeć.
Więc robię to:
- Jak miałam osiemnaście lat, Jake próbował dobrać mi się do majtek! Ale wiesz co? Nie udało mu się to, ponieważ krzyczałam bardzo, bardzo głośno - dławię się łzami, ale nie przestaję mówić. - Macał mnie, dotykał. - Unoszę sweter ukazując swoje udo. - Wiesz co to jest? Wiesz co to do cholery jest?! - krzyczę tak głośno, że sama jestem w szoku.

 Mama jest blada. Nic nie mówi, tylko tempo patrzy na mnie.
 - To są blizny, po jebanym nożu, " raz, dwa, trzy, KRZYCZ CLAUS, KRZYCZ!" - powtarzam słowa, które nigdy nie znikną z mojej głowy. - Wiem co to jest ból! 
Głośno płaczę. Chciałabym powiedzieć, że tak jak jeszcze nigdy, ale to byłoby kłamstwem. 
Z tego wszystkiego odwracam się w stronę Harrego. Stoję bardzo blisko niego. Zaczynam okładać pięściami jego klatkę i nawet nie wiem dlaczego. Krzyczę, płaczę, wpadam w obłęd i każdy kto teraz by mnie zobaczył, nazwał by wariatką. Jednak mój chłopak tylko przytula mnie do siebie i pozwala, żebym go tłukła, co wcale go nie rusza.
Myślę o tym jak bardzo to wszystko mnie boli. Mam wrażenie, jakby moje blizny się otwarły i znów lała się z nich krew, brudząc wszystko dookoła. To boli, piecze. Ból przeszywa całe moje ciało.
Ból, ból, ból. 

Boli.
Piecze.
Tonę, a moje płuca pragną powietrza. Wpadam w panikę. Krzyczę głośniej.
- Nie-nienawidzę was! Słyszycie?! N i e n a w i d z ę!

- Mo, uspokój się. Spokojnie, kochanie.
- Nie! Nie będę spokojna! Pójść mnie - płaczę. - P-proszę nie do-dotykaj mn-mnie - proszę go, chodź tak na prawdę wcale tego nie chcę. Harry to wie, bo nadal mocno mnie trzyma.
Już niczego nie rozumiem. Chyba gram w jakimś słabym filmie, ze słabą fabułą, bo serio?Dziewczyna, którą molestowano popada w szał mówiąc o wszystkim swojej zgwałconej matce? To z jednej strony przereklamowane, a z drugiej dość nietypowe. 

Czy to, nazywamy ironią? Czy może tanią, telenowelą?
- Mo, chodź ze mną - zielonooki pociera moje plecy.
- Nie, nienawidzę cię - płaczę. Nie dociera do mnie to co mówię. Nie panuję nad tym. Moje siły słabną i teraz po prostu stoję, otoczona męskimi ramionami i moczę jego koszulkę. 



________________
Hej! Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba, bo woah sama się wzruszyłam jak to pisałam! Może za bardzo się wczułam haha. Mniejsza, chciałam was zaprosić do czytania pewnego fanfica, pewnej dziewczyny, która poprosiła mnie o małe zareklamowanie jej opowiadania, więc czemu nie? TU macie link, na razie jest tylko 1 rozdział, ale może się wam spodoba, tak jak mi. 
No :) czekam na wasze opinię, dziękuję, do następnego x 

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 41


~Harry~

Mrużę oczy, zaciskając ręce w pięści. Alice przewraca oczami i głośno wzdycha zrezygnowana, z powrotem siada na kanapie. Czuję, jakby moje stopy co najmniej wtopiły się w podłogę.  Nie chcę się ruszyć z miejsca, a na pewno nie chcę siadać obok niej i mieć jakikolwiek kontakt z tą kobietą.
- Jak w ogóle tu weszłaś? - marszczę brwi. Mój głos jest zdecydowany i stanowczy.
- Mam klucze. - Wzrusza ramionami, jakby to było nic wielkiego.
- Oddaj je.
Obserwuję, jak wyciąga z kieszeni spodni jeden kluczyk i rzuca go w moją stronę. Udaje mi się go złapać, przez chwilę panuje cisza. Jej wzrok lustruję moją sylwetkę i jestem w stanie dostrzec, jak kącik jej bordowych ust, lekko się unosi.
- Czego chcesz, Alice? - pytam.
- Jesteś świadom, że Jake chcę dobrać się do twojej, kochanej dziewczyny?
- Nic jej nie zrobi. - Mówię, pewny swoich słów. Jeśli tylko czegoś spróbuję, zabije go. Po prostu go zabije.
Blondynka prycha i śmieje się.
- Harry, nie znasz Jake'a, ale znasz mnie - uśmiecha się szeroko. Nic nie mówię, co daje jej znak, że powinna kontynuować. - Lubię gry i zabawy... Niebezpieczeństwo - szepce z przebiegłem uśmiechem. - Znasz mnie, a ja nie lubię Claudii, więc postanowiłam pomóc jej koledze.
- Wytłumacz mi, po co ty to w ogóle robisz? - unoszę odrobinę ton swojego głosu. To i tak dziwne, że udaje mi się pozostać opanowanym i spokojnym, w czasie kiedy ona siedzi w moim salonie.
Coś zaczyna się we mnie gotować.
- Bo jesteś mój, Harry.
 Krzywię twarz w grymasie. Dziewczyna ponownie wstaje z kanapy i idzie w moim kierunku.
- Ale wiem co zrobić, żeby twoja dziewczyna była bezpieczna.
Nie chcę jej słuchać, dlatego ponownie każe jej wyjść. Niestety na nic. Wiem, że we wszystkim co mówi, jest ukryty haczyk i każdy to wyczuję. Alice uwielbia grać, bawić się ludźmi. Za cholerę nie wiem, jaką ma z tego przyjemność.
Kiedy podnosi dłoń, żeby dotknąć mojego policzka natychmiast łapie jej nadgarstek. Nie mam ochoty być dla niej delikatny, więc ściskam go z całej siły, tak jakbym chciał rozładować na tym całą swoją złość. Jej usta trochę się rozchylają.
- Prześpisz się ze mną kilka razy... twoja, Mo, będzie bezpieczna i nawet o niczym się nie dowie - wzrusza ramionami.
- Wynoś się stąd - wypowiadam każde słowo powoli i wyraźnie, stanowczym tonem. Puszczam jej rękę i czekam, aż opuści mieszkanie.
- Harry...
- Wypierdalaj stąd! - Krzyczę, a ona aż podskakuję w miejscu. Widzę strach w jej oczach i nie muszę mówić nic więcej. Stoi w miejscu i czeka, na co? - No już!
Stukot jej szpilek roznosi się po mieszkaniu i za chwilę słyszę trzask drwi.
Moje myśli szaleją i chyba zaraz coś mnie rozniesie. Wplatam palce we włosy i lekko za nie ciągnę. To pomaga trochę mi się uspokoić. Biorę dziesięć głębokich wdechów i już jest mi lepiej. Idę do łazienki, gdzie biorę zimny prysznic i staram się wyrzucić z głowy wszystko, co niedawno usłyszałem. Jednak, okazuje się, że to nie jest takie proste. Wręcz przeciwnie. Moje myśli jeszcze bardziej się namnażają, do tego stopnia, że o czwartej nad ranem jestem zmuszony wziąć tabletki nasenne.

~Mo~

***

Kończę swoją zmianę w pracy, żegnam się z Franco i wychodzę na zewnątrz. Jest ciepło, ale niebo jest szare, zasłonięte przez kłębiaste chmury. Przechodzę na drugą stronę ulicy. Pokonuję kilka metrów, żeby dostać się do niedużego budynku siłowni. Popycham ciężkie drzwi i niedługo potem jestem w dużej sali z basenowej. Tylko jeden tor jest zajęty i wiem, że to Harry. Mimowolnie uśmiecham się i siadam na jednej z ławek nieopodal. Obserwuję, jak mój chłopak przepływa kilku metrowy odcinek w dość krótkim czasie. Podziwiam go, bo ja nie dałabym rady przepłynąć jednego takiego basenu. On to robi bez problemu.
Zatrzymuje się przy brzegu i ściąga okulary z oczu. Śmieje się widząc czerwone ślady wokół jego oczu. Zagryzam dolną wargę w chwili, kiedy cały mokry wychodzi z wody. Nie potrafię odciągnąć wzroku od jego pięknego, muskularnego ciała. Uśmiecha się półgębkiem, widząc jak niemal pożeram go wzrokiem, bo o, Boże. Chcę go całować i zostawić ślady na jego ciele w postaci zaczerwienionych zadrapań i śladach po paznokciach. Chcę, wessać się w jego miękką skórę, zostawiając na niej kilka małych siniaków. Chcę widzieć jego ciało, które błaga mnie.
- Hej - mówi, a jego głos jest skąpany w erotycznym tonie, chyba bardziej, niż ma to w zamiarze. Nie zwracam na to uwagi i odpowiadam mu, całując w usta. Są mokre i mają delikatny posmak chloru. - Mmm... - Mruczy.
Uśmiecham się. Obserwuję kropelkę wody, która tworzy przezroczystą dróżkę, spływając po jego brzuchu i znikając gdzieś w materiale kąpielówek.
- Idę do szatni... - zaczyna. Zamykam oczy, czując jego wargi na mojej szczęce. - Idziesz ze mną?
Żwawo kiwam głową i ruszamy w stronę białych drzwi. Kiedy zostają za nami zamknięte, w środku jest głucho i pusto. Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo Harry, chwyta mnie w pasie, to skutkuje natychmiastowym złączeniem naszych ust. Gorący język kilka razy przesuwa się po mojej dolnej wardze, co sprawia, że ja niemal wrze. Moje palce zaciskają się na karku bruneta, w chwili, gdy jego dłoń ściska mój pośladek. Brakuje nam powietrza więc przerywamy, a nasze oddechy są niespokojne.
Marszczę brwi, widząc jak Harry mocno zaciska oczy.
- Harry - szepce, gładząc zaróżowiony policzek. - W porządku?
Patrzy na mnie, a ja nie potrafię odczytać emocji w jego zielonych oczach. Smutek, współczucie? Nie wiem.
- Przepraszam.
- Za co? Co się dzieje?
Bierze drżący oddech i ciągnie mnie na drewnianą i niewygodną ławkę. Nasze dłonie plątają się razem, podobnie jak niedawno oddechy. Nie wiem o co chodzi, za co on mnie przeprasza?
- Wczoraj była u mnie, Alice - rzuca na wydechu. Moje serce zaprzestaje swojej pracy na ułamek sekundy, a następnie gwałtownie przyśpiesza. Od razu w mojej głowie pojawia się napis "Czy on znowu to zrobił?". Natłok myśli dopada mnie szybciej, niż to możliwe - ale, wyrzuciłem ją z mieszkania. Zaczęła mówić coś o Jake'u... nie chciałem jej słuchać i kazałem jej się wynosić.
Kamień spada mi z serca i mogę odetchnąć z ulgą.
Harry nie przestał mówić:
- Nie mogłem spać. To jest takie popaprane i myślałem o tym wszystkim...
- To już przeszłość, Harry - pocieszam go.
- Powiedziała, że pomoże Jake'owi. Chyba, że będę z nią sypiać i wtedy nic ci się nie stanie.
- I co zrobiłeś?
- Kazałem jej wypierdalać - uśmiecha się słabo, na co jak parskam śmiechem. To odrobinę rozładowuję atmosferę. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak mój chłopak wyprasza w ten sposób swoją, byłą dziewczynę z mieszkania. Jej złość w tamtym momencie musiała być cudowna. Chciałabym móc, to zobaczyć. - Wiem, że sobie poradzimy, ale musisz być bardzo ostrożna. Jakby się coś działo, zawsze do mnie dzwoń, okej?
- Dobrze - kiwam głową. Jest to dla mnie oczywiste, bo gdyby coś się stało pierwszą osobą, do której pójdę, zadzwonię czy cokolwiek, będzie Harry.
Uśmiecham się do siebie, zdając sobie sprawę jak bardzo, się martwi.
- Dużo wczoraj płakałaś? - Pyta, a w jego oczach dostrzegam zmartwienie. Ściska moją dłoń, a przyjemne ciepło rozlewa się w moim brzuchu. Czuje się bezpiecznie. Najlepsze jest to, że czuje się potrzebna.
Jestem potrzebna.
- Nie. Szybko zasnęłam - wzruszam ramionami.
- Chcesz dzisiaj jechać do szpitala?
Zastanowiłam się chwilę, bo chcę? Znowu mam słuchać, tego co mówi tato i zalewać się łzami? Muszę od tego odpocząć i potrzebuję jakiejś odskoczni.
- Nie.
- Jesteś głodna?
- Troszkę - uśmiechnęłam się słabo.


Kończymy jeść zrobiony wspólnymi siłami makaron w warzywami. Między nami panuję relaksująca cisza. Wymieniamy jedynie spojrzenia. Napięcie między naszymi ciałami rośnie z każdą mijającą sekundą. Uśmiecham się, czując jak nasze kolana się stykają. Wstaję i zabieram Harremu talerz, żeby włożyć do go zlewu. Po chwili czuję jak jego ręce wędrują z mojej talii na biodra. Nie potrafię przestać się uśmiechać. Zamykam oczy i czuję jak jego ciepły oddech otula mój kark. Delikatne dreszcze przechodzą mi wzdłuż kręgosłupa, jego usta cmokają moją szyję.
- Harry? - pytam i odwracam się przodem. Jego oczy są ciemniejsze i czuję to gorąco gdzieś na dole. Zbliża się do mnie bardziej, a ja jestem uwięziona między jego ciałem, a blatem. Mój oddech drży. Harry delikatnie całuję mój policzek, brodę, kącik ust. Całuje mnie tak, jakbym co najmniej była porcelanową, kruchą laleczką. Nie przeszkadza mi to, a wręcz powoduję, że chcę jeszcze więcej. Kocham go.
Cholernie, go kocham.
Przerywa pocałunek, a ja jeszcze przez chwilę mam zamknięte oczy. Kiedy je otwieram widzę, wyzywające spojrzenie bruneta. Wydaje mi się, że szuka w moich oczach jakiejś niepewności, lub brak chęci. Nic takiego nie znajduje, dlatego całuje mnie jeszcze raz i jeszcze delikatniej. Rozpadam się na milion kawałeczków, w poczuciu kompletnej bezradności. Ciągnie mnie za rękę, w stronę sypialni, a moje serce przyśpiesza z każdym krokiem. Harry, podnosi mnie i zaraz potem kładzie na miękkiej pościeli. Całuję moją szyję, przez co brakuje mi tchu. Robi to w taki sposób, że nie jestem powstrzymać cichego jęku aprobaty. Zdejmuję moją koszulkę i cicho prosi, żebym rozpuściła włosy, więc to robię. Usta chłopaka zostawiają mokre pocałunki na moim dekolcie, brzuchu, biodrach... Z ociąganiem, zsuwa mi dżinsy. Ciągnę zielonookiego za loki i przyciągam do pocałunku. Moje ubrania lądują na podłodze, w czasie kiedy on jest jeszcze ubrany. Podciągam materiał na jego plecach. Harry rozumie moją prośbę i pozbywa się koszulki. Przytrzymuję smukłą twarz i całuję go, bo nie chcę, żeby się oddalał. Czuję jak jego zimne palce rysują wzory na moim brzuchu.
- W porządku? - pyta. Kiwam głową i czuję jak zsuwa moje majtki z bioder. Unoszę pupę, żeby ułatwić mu to zadanie. Zaraz potem on pozbywa się swoich spodni i patrzę jak szuka czegoś w szafce przy łóżku. Kiedy znajduję prezerwatywę rozrywa ją zębami i wykonuję kolejne czynności w zawrotnym tempie. Wprowadza małe poprawki w naszej pozycji i przytula mnie do siebie. - Kocham cię.
Szepce i całuję mnie długo. Mam ochotę się rozpłakać, ponieważ nie jestem w stanie pojąć tego, w jak krótkim czasie straciliśmy dla siebie rozum. Plątam nasze palce, gdy czuję jak wsuwa się we mnie. Jestem nieprzyzwyczajona do tego uczucia i dalej wydaję się to trochę dziwne, ale nie boli. Patrzymy na siebie, a nasze oddechy mieszają się razem. Harry, przegryza wargę i delikatnie marszczy brwi. Zatrzymuję się w stałej pozycji, wtedy zdaję sobie sprawę, że jest we mnie cały. Ponownie całuję chłopaka. Westchnienie ucieka z moich ust, kiedy delikatnie wycofuję biodra, tylko po to, żeby znowu wejść głębiej.
- Boli? - pyta.
- Nie - mówię i myślę, że brzmi to wiarygodnie, bo nie, nie boli. Harry kiwa głową i opiera swój ciężar na łokciach. Nasze ciała lgną do siebie, budując nowy żar. Miednice stykają się, gdy niekontrolowanie unoszę biodra. Nadal nie jestem przyzwyczajona do tego uczucia, bo dopiero drugi raz uprawiamy seks, ale kiedy pomyślę o tym, jak przyjemne to potrafi być od razu się rozluźniam. Czuje jego usta na mojej szczęce. Serce wali mi jak młotem, a żołądek się ściska i to uczucie jest nie od opisania. Wplatam place w jego włosy, zamykam oczy i pozwalam się sobie oddać temu uczuciu. Czuję jego twardość we mnie i nie jestem w stanie powstrzymać jęku.
- Tak dobrze jest, mieć cię przy sobie, skarbie - między słowa wkradają się małe westchnięcia. Jego ciało jest ciepłe i przyciągam je jeszcze bliżej siebie, jeśli to w ogóle możliwe. Jedną nogę umieszczam w dole pleców chłopaka i zaciskam palce na jego karku.
Temperatura w pokoju nieco wzrosła, ale Harry nadal poruszał się w stałym, nieśpiesznym tempem.
- Jest okej? - pyta. Uśmiecham się szeroko i całuję jego rozchylone usta, w odpowiedzi. Z mojego gardła wydostał się jęk, gdy brunet zmienił kąt, pod którym we mnie wchodził. Czułam rosnący gorąc w dole brzucha.
- Harry.
Wydostaję z siebie coś na granicy jęku i pomruku, bo rany, to jest takie dobre. W jednej chwili zapominam o wszystkim, czując przyjemność, za sprawą Harrego. Nie liczy się dokładnie nic. Słyszę oddech chłopaka, jego biodra, jego ruchy, jego usta na mojej szyi i łaskocące loki.
Bezwładnie zaciskam pięści na pościeli.
- Nie wytrzymam długo - mówi, a zaraz później jęczy zaskoczony, bo zaciskam wokół niego swoje ścianki. Nie wiem jak udaję mi się to zrobić, ale jestem zadowolona z widoku nad sobą, więc robię to ponownie. - Cholera.
Łapię dłonią jego kark i mocno do siebie przytulam czując, jak nagle silny orgazm powoduję drżenie mojego ciała. Zaciskam mocno oczy i czuję pod powiekami łzy, jęczę głośno i nie potrafię tego powstrzymać. Moje mięśnie są tak zaciśnięte, że jestem w stanie poczuć jak Harry dochodzi w prezerwatywę. 



_______________________
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE!