sobota, 7 lutego 2015

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 52

Pracuję w kuchni nad czekoladowym ciastem. Układam brązowy papier do pieczenia na kwadratowej blaszce, i wracam do mieszania masy. Dodaję do niej kakao, żeby nabrała odpowiedniego koloru i smaku. Kiedy słyszę dzwonek do drzwi odkładam wszystko. Calum miał przyjść później - pewnie załatwił wszystkie sprawy, związane z nowym mieszkaniem szybciej.
Otwieram drzwi i ku mojemu zdziwieniu, to nie Calum w nich stoi.
To Alice.
Uśmiecha się, trochę nieśmiało co jest rzadkim widokiem; a raczej niespotykanym. W dłoni ściska ramiączko czarnej torebki, która pasuję do również czarnych butów.
- Cześć - wita się.
Marszczę brwi, bo jej zachowanie jest inne niż zazwyczaj.
Może przyszła mnie przeprosić? Nie... Ona nigdy by tego nie zrobiła.
- Chciałam pogadać.
- Myślałam, że powiedziałaś mi już wszystko - stwierdzam niepewnie.
- Niezupełnie... Jesteś sama? - Patrzy na przestrzeń za moimi plecami.
- Eee, tak - obserwuję ją przez chwilę - wejdź.
Nie wierzę, że to robię. Zapraszam ją do siebie. To szaleństwo. To tak, jakbym była pod jednym dachem z tykającą bombą, która zaraz wybuchnie i byłabym tego w pełni świadoma.
- W sumie chciałam...
- Chodźmy do kuchni - przerywam jej. - Napijesz się czegoś? Kawy?
- Kawa - przytakuje.
- Przepraszam za ten bałagan.
- W porządku.
- Usiądź - wskazuję ręką na stolik. Odwracam się do szafki, żeby wyciągnąć dwa kubki i słoik z kawą, ale coś mnie zatrzymuję. Czuję jak dłonie dziewczyny zaciskają się mocno w moich włosach. Nawet nie mam czasu zareagować, ponieważ ona uderza mocno moją głową o górne szafki. Robi to kilka razy. Naprawdę mocno. Nie wiedziałam, że ktoś taki może mieć tyle siły.
Moja czaszka pulsuje z bólu i czuję smak krwi w ustach. Puszcza mnie, a ja bezwładnie osuwam się na kafelki. Oddycham szybko. Za chwilę, sylwetka blondynki majaczy przed moim oczami. Alice bierze zamach. Myślę, że mogłabym się jeszcze podnieść, lecz nie mam na to czasu. Widzę zbliżający się obiekt w moją stronę, a później już tylko ciemność. Odpływam i nie czuję nic więcej.

***

~Harry~

- Gdzie ona do kurwy jest?! - wrzeszczę.
Perrie patrzy na mnie trochę z przerażeniem i nie dziwię jej się. Jestem spanikowany i zdenerwowany. Lekarze nie pozwalają nam wejść na salę. Nie chcą nic powiedzieć, a na pewno nie mi.
Kiedy zadzwonił do mnie Zayn z tą wiadomością... że. Mo jest w szpitalu, zostałem całkiem sparaliżowany. Byłem w pracy; wybiegłem z niej bez ani jednego słowa wytłumaczenia.
Nie ujdzie mi to na sucho, ale mam to gdzieś. Kompletnie gdzieś, bo obiecałem Claudii, że nikt już nie zrobi jej krzywdy.
I zawiodłem.
- Harry, uspokój się.
Rozglądam się bezwładnie po szpitalnym korytarzu. Łzy zaczynają palić moje powieki, więc szybko przecieram oczy. Mój wzrok pada na ciemnowłosego chłopaka obok Perrie. Jego palce są splątane razem, garbi się, kołysząc swoim ciałem w przód i w tył. Dziewczyna pociera jego plecy.
- To on prawda? - pytam Zayna. - To ten gnojek jej to zrobił.
- Co? Calum?
- O nigdy by tego nie zrobił. - Głos Perrie jest... dziwny. Wrogi, ale słaby. Mówiąc, nie patrzy na mnie.
- Nie zaprzecza! - zauważam.
- Nie zrobiłem tego, jasne?! - krzyczy. Jego oczy są czerwone, kiedy nawiązuje ze mną silny kontakt wzrokowy. - Przestań mnie osądzać. Ty do tego doprowadziłeś!
- Jeżeli dowiem się, że to ty - zabiję cię bez wahania.
- Nie zdziwiłabym się, gdybyś ty jej to zrobił - wtrąca blondynka.
- Oskarżasz mnie?!
- Dlaczego nie? Mogłeś ją nawet zabić i pójść do tej swojej Alice. Już raz zdradziłeś Claudie, dlaczego nie miałbyś zrobić tego drugi raz?
Patrzę na nią, kompletnie nie wierząc w to co mówi.
Czy ona jest poważna? Nigdy nie uderzyłbym Mo i żadnej innej kobiety. Nie jestem zdolny do czegoś takiego. Może mam problemy z agresją, ale nie jestem damskim bokserem, czy coś.
- Wszyscy jesteście popieprzeni.


Po godzinie, lub dwóch na korytarzu pojawia się pielęgniarka. Jej jasne włosy są spięte w schludny kucyk, który kołysze się, kiedy chodzi. Patrzy na nas, aż w końcu wydusza z siebie pytanie:
- Kto z was jest najbliżej z panią Claudią?
- A jakie to ma znaczenie? - zauważa Perrie.
- Na salę mogą wejść tylko rodzina i najbliżsi.
- Jestem jej przyjaciółką.
- Jestem jej chłopakiem - protestuję i wstaję z niewygodnego krzesła. Dziewczyna przewraca oczami.
Idę za niską pielęgniarką do sali. Claudia leży na łóżku szpitalnym. Ma zamknięte oczy, a jej głowę obejmuję biały bandaż. Bez zastanowienia, podchodzę bliżej. Chwytam krzesło stojące nieopodal i siadam obok niej, biorąc małą dłoń w swoją. Trzęsę się, próbując opanować oddech. Łzy stają ponownie w moich oczach, za wszelką cenę staram się je powstrzymać.
- Obudzi się, prawda? - pytam, pełen nadzieli.
- Miejmy nadzieję, że tak.
Jej odpowiedź dobiła mnie jeszcze bardziej. Łzy w końcu spłynęły, w dół policzków. Przyglądałem się twarzy Mo, całując jej dłoń, tak, jakbym chciał scałować cały ból, który musi czuć. Jest blada, całkiem blada, ale ciepła.
Ona nie powinna tu leżeć. To nie powinno się zdarzyć.
A ja znowu ją zawiodłem.
- Miała wstrząs mózgu - kontynuuję - Ma lekko pękniętą czaszkę, ale to szybko się zrośnie. Gorzej z jej pamięcią.
- C-co? - Mrugam szybko, podnosząc wzrok na dziewczynę.
- Dostała dużo uderzeń w ten obszar, - wskazuję palcem na czoło i lekko nad nie - który jest odpowiedzialny za pamięć. Nie chcę Pana okłamywać... są różne rodzaje pamięci i każdy mógł zostać uszkodzony mniej, lub bardziej.
- Co to znaczy?
- Kiedy się obudzi, wszystko może być w porządku i nie będzie pamiętać tylko wydarzeń sprzed dwunastu godzin, lub może się obudzić i nawet Pana nie pamiętać. Różne fakty i zdarzenia z jej życia po prostu wyparują... na jakiś czas.
- O Boże - szepcę. Nie, nie, tak nie może być. To się nie dzieje, prawda? 
Pociągam nosem, nadal trzymając jej dłoń blisko swojej twarzy. Jedyne co mam w głowie to: Boże, to nie jest prawdą, to tylko sen. Błagam - chciałbym, żeby to był tylko sen, ale nie jest. To ma miejsce. Naprawdę tu siedzę i słyszę, to co słyszę? 
Chciałbym stąd wyjść, ale nie wyjdę bez niej. Zostanę tutaj. Myślę, że czeka mnie długa noc. Lecz nie wyjdę. 
Poczekam. 


Koniec części I

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 51



~Harry~

Wychodzę z mieszkania Alice, w akompaniamencie odgłosu zamykanych z impetem drzwi.  Jestem wkurzony; nie, ja jestem wkurwiony. Tak, wkurwiony do szpiku kości.
Serce chcę wyrwać się z klatki piersiowej, a płuca nie nadążają nad ilością szybkich oddechów, którymi je darzę. Szybkim krokiem pokonuję odległość dzielącą mnie od auta.
Mam ochotę w coś uderzyć. Mocno. Tak, żeby skóra zdrapała się z moich kostek, krew pociekła po dłoni, a ja poczuł ulgę, trochę przyjemnego bólu, ale fizycznego. Fizyczny ból zawsze jest lepszy. Całą swoją złość zgromadziłbym w tej ręce. Lecz nie mogę tego zrobić. Muszę się opanować.
Wsiadam do Jeepa, zaciskam palce na obitej w skórę kierownicy i biorę dziesięć głębokich oddechów. Moja szczęka jest mocno zaciśnięta i zastanawiam się, czy ktoś, kiedykolwiek wkurwił mnie bardziej. Cicha wiązanka przekleństw wypada z moich ust, jak z karabinu. Odpalam auto, włączając się do ruchu.
Claudia mnie zabije, jeśli się dowie, że tutaj byłem. Już po mnie, ale nie mogę jej tego nie powiedzieć. Alice przebrała miarkę. Zrobiła to już dawno, a grożąc mojej dziewczynie, dolała tylko oliwy do ognia.
I tak. Powinna się leczyć.
Burczący telefon w kieszeni dżinsów, przerywa mój tok myślenia.
- Tak? - warczę do telefonu.
- Wszystko dobrze stary?
To Louis.
- Nie.
- A co się stało?
- Alice się stała. Dlaczego dzwonisz? - pytam, unikając zbędnych komentarzy z jego strony.
- Tak sobie myślałem, że dawno się nie widzieliśmy.
- Minęło trochę czasu - zgadzam się. Louis jest moim przyjacielem, od bardzo dawna. Nawet nie pamiętam jak to się stało. W każdym razie, rzadko ze sobą rozmawiamy, lub gdzieś wychodzimy. Może dlatego, że on nie mieszka w Londynie.
- Więc, mógłbyś wpaść? Na jeden dzień. Oczywiście możesz ze sobą zabrać Mo.
- Och, tak - marszczę brwi. - Tak, bardzo dobry pomysł. Masz zamiar, zrobić jakąś imprezę, czy coś?
- Nie, nic wielkiego. Kilka znajomych...
- W porządku.
- W takim razie bądźcie w sobotę. Do zobaczenia - rozłączył się.


Podjeżdżam pod dom Claudii, już nie tak wzburzony. Przez dłuższą część jazdy tutaj, myślałem kto będzie u Louisa i jak to wszystko będzie wyglądać. Mimo to, co jakiś czas pojawiały się w mojej głowie, obrazy załamanej, złej i zapłakanej Alice. Mam nadzieję, że już nigdy nie zbliży się do mnie, a tym bardziej do Mo.
Mówiła coś o wyjeździe razem ze swoim bratem - Scottem. Ale kto wie czy to była prawda?
Biorę oddech i wchodzę do domu, przekręcając złoty kluczyk w zamku. Przynajmniej nauczyły się, że drzwi trzeba zamykać.
- Claudia - wołam, a ona od razu pojawia się w krótkim, lekko przyciemnionym korytarzu. Mierzę jej ciało wzrokiem. Ma na sobie moją, czarną koszulkę. Dużo za dużą, z nadrukowanym domkiem do góry nogami, który symbolizuję zespół. Jej krótkie nogi opinają szare leginsy. Ciemne włosy swobodnie opadają na ramiona i plecy.
Wygląda pięknie.
- Hej - uśmiecha się delikatnie.
Nagle cała złość ze mnie ulatuję. Nie wiem jak ona to robi. Podchodzę do niej i zamykam owalną twarz w swoich dłoniach. Łącze nasze usta. Jej smakują trochę ostrą przyprawą i oregano.
Odsuwa się lekko, z czego nie jestem zadowolony.
- Coś się stało? - pyta ze zmartwieniem w swoich dużych, niebieskich oczach. Wzdycham i przecieram twarz ręką.
- Masz ochotę w sobotę pojechać do Louisa?
- Muszę pracować - kiwa głową - to coś poważnego?
Wzruszam ramionami.
- Zaprosił nas. - Zakładam pasmo włosów za jej ucho.
- Nie mogę iść. Adam mnie wyleje, jeśli wezmę jeszcze raz wolne.
- W porządku.
- Ale możesz pojechać beze mnie - zauważa.
Z kuchni słychać głos Caluma.
- Nie chcę jechać bez ciebie - marszczę brwi. Piękny uśmiech wpełza na jej usta.
- Harry możesz pojechać beze mnie, wyluzować się, wypić z kolegami.
- Chcesz się mnie pozbyć? - pytam żartobliwie, szczypiąc ją w bok
-.Oczywiście - przewraca oczami. - Nie musisz cały czas ze mną być, bez przerwy, dwadzieścia cztery na siedem. Poza tym, dawno się z nim nie widziałeś.
Przegryzam wnętrze policzka.
- Jedź. Do. Niego.
- Na pewno?
- I tak będę cały czas w pracy.
Całuję ją w czoło.
- Jesteś głodny?
- Nie bardzo.
Tak naprawdę, nie chcę iść do kuchni.
Mo bierze mnie za rękę i prowadzi po schodach na górę.
- Jak długo on tutaj będzie?
- Calum? - Upewnia się. - Szczerze nie wiem. Szuka jakiegoś mieszkania w centrum.
Wchodzimy do sypialni. Dziewczyna podchodzi do okna i lekko je uchyla. Biorę głęboki oddech i zastanawiam się przez chwilę, jak obrać w słowa, to co stało się u Alice.
- Claudia - zaczynam.
- No?
Mo wchodzi na łóżko i siada na moich udach. Uśmiecha się, następnie cmoka mój nos. Plątam nasze palce obserwując, jak jej małe dłonie wpasowują się w moje.
- Hm? - Podnosi mój podbródek, tak, że mogę bezkarnie patrzeć w ciemno niebieskie oczy. Cmoka moje usta.
- Byłem u Alice - mówię prosto z mostu. Obserwuję, jak kącik ust brunetki porusza się. Jej humor przygasa. Wiem, że Mo reaguję źle na samo imię - Alice. Mam tak samo. Ta kobieta, nieźle namieszała w naszym życiu. Mimo to doszliśmy aż tutaj. To wyczyn, godzien podziwu. Kiedy tylko pomyślę, co zrobiłem... kiedy zdradziłem Mo. To było najgorsze co mogłem kiedykolwiek zrobić.
I to nadal siedzi we mnie.
Obawiam się, że już nigdy nie wyjdzie.
- Och...
- Wiesz, że nie mogłem tego tak zostawić - szepce spokojnie.
Brunetka kiwa długo głową, wpatrując się gdzieś w przestrzeń za moimi plecami. Chwytam w dłonie ciepłe policzki, aż nasze oczy znów nawiązują kontakt.
- W porządku?
- Tak - odpowiada słabo - tylko mam już tego dość.
- To znaczy?
- Ten cały cyrk... co ona wyprawia.
- Już nie będzie - całuję ją w policzek
- Chcę tylko normalnie żyć... - opiera głowę o moje ramię.
Nagle zalewa mnie ogromne poczucie winy. Jej słowa uderzają mnie, i to mocno. Może powiedziała to nieświadomie, ale zabolało.
Myślę, że, przecież to przeze mnie, prawda? Ja, ją w to wszystko zamieszałem. Ja się w niej zakochałem. I ja, nigdy nie pozwoliłem i nie pozwolę jej odejść.
- Przepraszam - wyduszam z siebie.
Mo unosi głowę i patrzy na mnie ze strachem w oczach. A może, ze zdziwieniem? W każdym razie są szklane. Świecą się, jakby jasny blask gwiazd się od nich odbijał. Jakby małe kryształki, tańczyły na niebieskim tle. To sprawia, że nie potrafię się oderwać od tego widoku.
- C-co? - marszczy swoje cienie brwi. - Nie... to nie twoja wina, Harry.
Studiuję jej wyraz twarzy przez chwilę. Czuję jak zaplata palce w moich włosach, co trochę mnie rozluźnia.
- Chcę, żebyś była szczęśliwa - odzywam się w końcu.
- Jestem Harry.
- Ale powiedziałaś... - Kładzie dłoń na moich ustach, momentalnie mnie uciszając.
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wyznaje cichutko.
Baczenie obserwuję, jak łza spływa jej po policzku. Ocieram ją kciukiem, rozmazując mokrą stróżkę. Mo przekrzywia głowę i całuję wnętrze mojej dłoni.
- Jestem szczęśliwa Harry, tylko z tobą - tłumaczy. - Nie chcę nic, ani nikogo innego.
- Chcesz normalnie żyć - powtarzam słowa dziewczyny.
- Nie chcę żyć normalnie, jeśli w tym życiu ma nie być ciebie.
Zamykam oczy i obejmuję mocno jej drobne ciało. Jej usta cmokają lekko skórę za moi uchem. Czuję ciepły oddech i nie pragnę niczego innego. Jeszcze nikt, nigdy nie mówił do mnie i nie traktował mnie tak, jak robi to Mo. Ona sprawia, że moje serce zalewa ciepło. Całkiem mięknę i tracę grunt pod nogami.

***

Dziś w pracy jest okropnie nudno. Angie i Molly, wzięły sobie urlop, więc na sali jest tylko jeden kelner - Bob. Bob nieszczególnie przepada za tą pracą, dlatego musiałam przejąć inicjatywę. W sumie powinnam pracować w kuchni, gotować. Jednak stanie przy ladzie i polerowanie szklanek wydaje się być w porządku. Bob jest wciągnięty w książkę, także mi pozostaję obsługa klientów. Na szczęście nie jest ich dużo. Co jakiś czas ktoś się zjawia. Podchodzę zostawiam menu na stolikach i odchodzę. Później znowu przychodzę, zapisuję zamówienie. Idę do kuchni i zapisaną kartkę powierzam w ręce kucharzy. Odbierałam zamówione jedzenie i zanoszę do odpowiedniego stolika. Nic trudnego. 
Drzwi ponownie otwierają się, a do wnętrza wpada ciepłe powietrze wraz z zapachem deszczu. W drzwiach staję chłopak. Całkiem wysoki, na pewno wyższy ode mnie. Ma przemoczoną bluzę. Kiedy ściąga kaptur, jego brązowe włosy są w lekkim nieładzie, ale wystarczy jedno pociągnięcie palcami przez delikatne, ciemne pasma, a te układają się w specyficznie ładny sposób. Wygląda młodo, bardzo młodo. Podchodzi do lady, gdzie stoję, luźnym krokiem.
- Dobry wieczór - kłania się. Widzę jak błądzi wzrokiem po półkach z alkoholem, patrzy na Boba, a później wraca oczami na mnie.
- Cześć - uśmiecham się przyjaźnie.
Mały uśmiech rozświetla nieco kobiece rysy chłopca. Przyglądam się mu, w czasie kiedy on zajmuje miejsce na stołku barowym.
- Czego sobie życzysz? - pytam.
- Hm, może czegoś na rozgrzanie?
- Jesteś pełnoletni?
Parska śmiechem.
- Mam dziewiętnaście lat - mówi, jakby to było oczywiste.
- Uwierzę ci na słowo - mamroczę. Odwracam się do regału i przesuwam spojrzeniem po różnokolorowych butelkach, udając, że się na tym znam. Angie ma to opanowane. Zna rozmieszczenie tych butelek na pamięć, pewnie dlatego, że sama je układa. - Whisky z colą? - proponuję.
- W porządku.
Zaczynam przygotowywać drinka. Nieznajomy rozgląda się chwilę po wnętrzu, dopóki nie podkładam mu od nos pełnej szklanki.
- Dziękuję.
- Czekasz na kogoś? - zgaduję.
- Co? Nie, Ja... eee...
- Nie musisz się tłumaczyć - śmieję się cicho.
- Miałem iść do kumpla, ale złapała mnie ulewa - wyjaśnia, wskazując na okno.
Przytakuję. W chwili, kiedy łapię kontakt ze stolikiem, cieszących się swoim towarzystwem kobiet, jedna z nich daje mi do zrozumienia, że chcę zapłacić, a mój telefon daje mi do zrozumienia, że ktoś chcę ze mną pogadać. Wyciągam słuchawkę z ucha Boba, przez co od razu zwraca na mnie uwagę.
- Zajmij się tamtym stolikiem, muszę odebrać - rzucam.
Wychodzę na zaplecze, przyciskając słuchawkę do ucha.
- Tak, Harry?
Opieram się o półkę.
- Cześć, królewno - wita się trochę niewyraźnie.
Uśmiecham się, przez przezwisko jakiego użył. Nawet kiedy jest nietrzeźwy, jest słodki.
- Cześć. Jak się bawisz?
- Jestem piany.
- Słyszę - chichoczę.
- Mm... brakuję mi ciebie tutaj...
- Wrócisz jak wytrzeźwiejesz.
- A jeśli trafię na izbę wytrzeźwień? - żartuję.
- To nie jest zabawne - stwierdzam. Mimo to i tak się uśmiecham.
- Okej, okej...
- Harry! Odłóż ten telefon i chodź się napić! - Słyszę jakiś głos w oddali.
- Nie będę ci przeszkadzać - mówię od razu.
- Przecież, to ja zadzwoniłem...
- Harry, jesteś beznadziejnym romantykiem. - Kolejny głos daję o sobie znać.
- Wal się - ripostuje Harry. - Widzimy się jutro?
- Mam taką nadzieję - odpowiadam.
- Kocham cię. - Kiedy to mówi jego głos jest nieco chwiejny i spokojniejszy.
- Wiem Harry.
- Powiedz, że mnie kochasz.
Czuję pieczenie na policzkach, co jest absolutnie głupie. W mojej głowie nagle pojawia się obraz, zapłakanego Harrego, zdesperowanego, kiedy prosi mnie o wyznanie mu miłości.
Z jednej strony jest to okropne wspomnienie, a z drugiej piękne. Całkiem dziwne.
- Bardzo cię kocham - wyznaję. 
- Wiedziałem - śmieje się. Mogę przysiąc, że moje nogi są zrobione z waty. Jest coś takiego... specjalnego, w lekko pijanym Harrym. - Muszę iść. 
- Baw się dobrze. 
- Uważaj na siebie. 
Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Wsuwam telefon do tylnej kieszeni dżinsów i wychodzę z małego pokoju. 
Chłopak nadal siedzi przy ladzie, męcząc drinka. Bob wychodzi z kuchni, patrząc na swój zegarek. 
- Twoja zmiana się już dawno skończyła, Mo - mówi nawet na mnie nie patrząc. 
- Naprawdę? - pytam zaskoczona. 
- No, jakieś dwie minuty temu - unosi kąciki ust. Prycham i wracam na zaplecze, by zabrać swoje rzeczy. Ubieram na siebie bluzę Harrego, żegnam się z Bobem i, co dziwne, nieznajomy chłopak wychodzi w tym samym momencie co ja. 
- Mam na imię Justin - przedstawia się. 
- Wracasz do domu? - pytam 
- Niezupełnie. 
Naciągam kaptur na głowę, żeby uchronić się przed deszczem. Zaczynam iść w kierunku przystanku autobusowego. Perrie musiała pożyczyć moje auto i cóż, nie mam innego wyjścia. 
- A ty gdzie idziesz? - dopytuję się Justin. To imię pasuję do zewnętrznego wyglądu chłopaka. 
- Do domu - odpowiadam pokrótce. 
- Masz blisko? 
- Nie. 
- Nie masz auta?
- Niezupełnie - powtarzam jego słowa i uśmiecham się. 
- Mogę cię podwieść - proponuję. 
- Poradzę sobie, dzięki. 
Muszę iść ze spuszczoną głową, by uchronić się przed uderzeniami zimnych kropli. Justin nadal idzie przy moim boku z rękami schowanymi w kieszeniach. 
- Jak chcesz - mówi w końcu, skręcając lekko w lewo. - Do zobaczenia. 
Nie mówię nic, a go już nie ma. Kiedy dochodzę do przystanku jestem już cała przemoczona. Rozkład jazdy autobusów nie sprzyja mi o tak później godzinie. Następny będzie dopiero za piętnaście minut. Na przystanku, brakuję zadaszenia, co oznacza, że będę tu stać i marznąć. Mogę też wziąć taksówkę, lecz ani jedna nie zatrzymuje się, gdy macham w jej kierunku. Klnę pod nosem. 
Moje adidasy są już przemoczone. Bluza Harrego daję mi odrobinę ciepła, ale to nadal za mało. Pociągam nosem, wyciskając wodę z włosów. Nie znoszę ulew w Anglii. 
Wyobrażam sobie, siebie i Harrego, stojących tutaj razem. Na pewno przytuliłby mnie do siebie. Mogłabym wsunąć ręce pod bluzę, którą miałby na sobie i czuć, jak pociera moje plecy. Niestety mogę tylko marzyć. 
Kiedy pocieram swoje ramiona, stojąc jak słup soli, małe, osobowe auto zatrzymuję się na miejscu dla busa. Kierowca otwiera okno i uśmiecha się znacząco. Kręcę głową z niedowierzaniem i uśmiecham się. 
- Nie daj się namawiać - mówi Justin. 
Przegryzam wargę. Chyba nie mam wyjścia? 
Obchodzę samochód, wsiadając na miejsce pasażera. Chłopak ma uśmiech przyklejony do twarzy. 
- Jesteś z siebie zadowolony? - Rozsadzam się w wygodnym fotelu, który pewnie za chwilę będzie tak samo mokry jak ja. 
- Dokąd jedziemy, Mo? 

***

 Niedzielę także spędzam w pracy. Dziś wychodzę wcześniej, czyli wcześniej zobaczę się z Harrym. Dzień wygląda tak jak wczoraj. Nadal stoję przy ladzie, ale w godzinie lunchu ruch jest większy. Justin, znów pojawia się w restauracji. Rozmawiam z nim, dziękuję jeszcze raz za wczorajszą podwózkę. Kilka razy jest dziwnie. Mam wrażenie, jakby w pewien sposób ze mną flirtował. Ignoruję to zachowanie i jak najszybciej zmieniam temat, kilkakrotnie. Lub zamieniam to w żart. 
Kiedy wychodzę z restauracji, on idzie za mną. Zatrzymuję mnie chwytając za rękę, ale szybko ją zabieram, powstrzymując grymas na swojej twarzy. 
- Może wyszłabyś, ze mną na drinka? - proponuję.
Marszczę brwi patrząc na niego. 
- Mam chłopaka - mówię szybko, lekko spanikowana. 
- Jakoś nie widziałem go wczoraj, kiedy mokłaś na przystanku - uśmiecha się. Mam ochotę przywalić mu w twarz i robię to. Wczoraj nie był taki. Moja ręka uderza z taką siłą, że jego twarz odwraca się w lewą stronę. 
- Co tu się dzieje? - Słyszę głos Harrego zza swoich pleców. 
- Nic - mówię od razu. Justin chwyta się za policzek i unosi swoje oczy, patrząc najpierw na mnie, później na Harrego. - Chodźmy stąd. 
- Dlaczego go uderzyłaś? - pyta ponownie. Łapię jego dłoń i odciągam w kierunku z którego przyszedł. - Claudia? 
- Po prostu chodźmy stąd! - unoszę się. 
- Hej, hej. 
Harry zatrzymuję mnie w połowie drogi do Jeepa. Kładzie dłonie na moich ramionach, szukając kontaktu wzrokowego. 
- Co on zrobił? Próbował czegoś, dotykał cię? 
- Suka! - woła Justin, na co zielonooki odruchowo prostuję się. 
- Harry, chodźmy stąd - proszę, ale on już mnie nie słucha. Idzie pewnym krokiem do poznanego mi wczoraj chłopaka. Nie czeka na nic. Od razu wymierza mocny cios w prawą część jego twarzy, którą już potraktowałam swoją dłonią. Różnica jest taka, że ja uderzyłam otwartą dłonią, a Harry całą pięścią. Młodszy upada na ziemię i dziękuję Bogu, za to, że chodnik nie jest zatłoczony, a raczej w ogóle nie ma na nim ludzi. 
Już się rozpędzam, żeby podbiec do nich i powstrzymać Harrego przed dalszymi ciosami, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Staję w miejscu, gdy mój chłopak kuca przed ciałem Justina. Mówi mu coś, lecz nie jestem w stanie tego usłyszeć. Następnie wstaje, podchodzi do mnie i całuję mocno, podtrzymując moją twarz. 
- W porządku? - upewnia się. 
- Tak. Chodźmy już. 
- Chciałem zrobić ci niespodziankę, przepraszam - całuję mnie w czoło. Potakuję głową i odchodzimy w stronę samochodu. 


_____________
Muszę was poinformować, że kolejny rozdział będzie OSTATNIM, tej części! (czyli będzie 2 część) xx.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 50

Mam postrzępiony oddech, a temperatura mojego ciała rośnie z każdą minutą. Płonę, kiedy różowe usta tworzą mokrą ścieżkę na mojej wrażliwej szyi. Odchylam głowę, dając im więcej miejsca i zamykam oczy.
Usta Harrego. Usta Harrego - nie potrafię myśleć o niczym innym. Zduszam w sobie jęk i przyciskam pupę do krocza bruneta, w chwili gdy czuję jego zęby. Ma gorący oddech, a klatka piersiowa szybko porusza się na moich plecach. Klęczę na łóżku, przodem do ściany i wezgłowia wykonanego w starym stylu. Harry jest zaraz za mną. Czuję jak twarda erekcja napiera na dolne partie moich pleców, uwięziona w materiale bokserek. Nie wiem czy wytrzymam dłużej. Jestem tak blisko niego, lecz to nadal za daleko. Ściskam tył jego ud, w czasie kiedy on robi to samo z moimi piersiami.
- Harry - marudzę. Krótkie pocałunki składane na ramionach, łopatkach i karku doprowadzają mnie do szału. Zwinne palce odpinają biustonosz, który w kilka sekund ląduję za łóżkiem. Patrzę na Harrego, ale nie trwa to długo, ponieważ on od razu mnie całuję. Jego dłonie z powrotem dotykają mojej klatki, ja za to, wplatam palce w kręcone włosy. Nasze usta odrywają się od siebie z mlaśnięciem. Po chwili nie mam już na sobie nic. Jestem kompletnie naga i nawet nie czuję się tym skrępowana.Kiedyś, na pewno byłabym, ale teraz, gdy jestem z Harrym nie wstydzę się tego. Wiem, że on mnie kocha. Kocha mój brzuch, moje nogi, moje ciało, a przede wszystkim kocha mnie.
Całą mnie.
Patrzę jak wyciąga spod poduszki kawałek czarnego materiału i krawat.
- Zaplanowałeś to, prawda? - unoszę brew i uśmiecham się znacząco.
- Zawsze chciałem to zrobić. - W jego policzkach powstają dołeczki. - Daj ręce.
Robię to co mi każe. Harry przywiązuję mnie do łóżka za pomocą krawatu
- Co chcesz zrobić? - pytam. Chłopak bierze przyjemną w dotyku, czarną chustkę i zawiązuję mi nią oczy.
- Jeżeli będziesz chciała żebym przestał, od razu to powiedz, okej?
- Trochę się denerwuję - mówię szczerze. Przez ciało przechodzą mi dreszcze, gdy twarde opuszki palców suną w dół moich pleców. Przegryzam wargę i biorę głęboki wdech. Serce wali mi jak młotem, aż jestem ciekawa, czy Harry także je słyszy.
- Nie masz czym. Będzie przyjemnie. - Cmoka mnie niespodziewanie w policzek. - Rozszerz nogi.
Przystaję na to. Materac rusza się przez krótką chwilę. Marszczę brwi w skupieniu, bo nie czuję żadnego kontaktu z jego ciałem.
- Harry? - pytam niepewnie. Ciepły oddech rozprasza się, po wewnętrznej stronie mojego uda. Opuszczam głowę i zastanawiam się czy tylko mi się to wydawało, ale mokre usta chłopaka rozwiewają wszelkie wątpliwości. - Jezu - wzdycham, kiedy zdaję sobie sprawę, że Harry leży pode mną. Całuję zachłannie moją skórę i gładzi ją jakby była delikatną kartką papieru. Chłodne, długie palce przesuwają po bliznach na nogach. Chcę złączyć kolana, ale nie mogę z jasnego powodu. Mimo to, zaciskam je po obu stronach torsu bruneta.
- W porządku?
- Chyba tak - brzmię niepewnie. - Nigdy tak nie robiliśmy...
- Wiem o tym. - Wyczuwam jak uśmiecha się przy mojej skórze. Całuję ją w miejscu pachwiny, a ja drżę z niepewności, ciekawości. Czuje się zażenowana tą pozycją.
Boże, Harry leży pode mną. Ale to jego pomysł, prawda? Czyli tego chciał. A jeśli tego chce, ja mu to dam, bo chcę, żeby był szczęśliwy.
Zaciskam mocno oczy, gardło robi to samo z siebie. Nie mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku, przez szok wywołany językiem Harrego, w najbardziej intymnej części mojego ciała. Ciepły, mokry, przesuwa po wrażliwych nerwach. W końcu jestem w stanie oddychać. Szarpię rękami i jedyne o czy myślę to to, co wyprawiają jego usta.
Jezu, Jezu, Jezu - poważam w głowie jak litanię. Mam zasłonięte oczy, a to tylko potęguję moje odczucia. Wyostrza zmysły i sprawia, że to co robi chłopak jest jeszcze bardziej intensywne, niespodziewane. Czuję jak opadam z sił. Kolana mnie bolą i na pewno gdybym miała teraz stać, nie byłoby to takie łatwe. Mały pis ucieka z mojego gardła, gdy język Harrego wsuwa się we mnie.
- Harry proszę - mój głos brzmi jakbym miała się zaraz popłakać i szczerze mam taką ochotę. Przyjemność jest ogromna. Fale przechodzą przez moje ciało, prosto do jednego punktu w moim podbrzuszu. Jest gorąco. Naprawdę gorąco. Tylko on potrafi doprowadzić mnie do takiego stanu. Tym bardziej, że nikt inny tego nie robił.
Wydaję z siebie coś na pograniczu mruknięcia z przyjemności, a typowego łkania. To prawdziwe tortury. Długie palce, zastępują język. Poruszają się w zawrotnym tempie, bez żadnego oporu, czy trudu. Nie pozostaje mi nic więcej jak oparcie głowy o wezgłowie i przewracanie oczami z powodu zawrotnej przyjemności. Nic nie może się z tym równać. Chcę wplątać palce w jego włosy, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę zrobić nic. Żołądek ściska mi się, zmęczone mięśnie moich nóg napinają się, tak jak pośladki.
 Jęczę.
- Harry... - wykrztuszam.
On zaprzestaje swoich ruchów. Kompletnie zamiera i to jest okropne. Ruszam się niespokojnie szukając jakiegokolwiek tarcia. Jego palce zastygają w miejscu.
- Czy... to jest dobre? - Głos Harrego dochodzi do moich uszu. Jest gruby, głęboki, z lekką chrypką jak zawsze.
- T-tak - odpowiadam bez namysłu. Zatapiam zęby w ręce, kiedy palce lekko się poruszają. Czuję to dokładnie.
- Chcesz, żebym kontynuował?
- Tak.
- Chcesz tak dojść? - znów zaczyna całować moje nogi.
Gotuję się.
- Harry, do cholery, tak.
Uśmiecha się. I później to robi. Ssie, liże i pieprzy mnie palcami. To co robi nie jest możliwe. Szarpię uwięzionymi rękami, czując jak mój orgazm nadchodzi. I nie mylę się, ponieważ przychodzi. Jęczę, powtarzam imię mojego chłopaka, wiem, że to w pewien sposób go nakręca. Dochodzę głęboko w sobie. Tak intensywnie. Tak mocno, że łzy wypływają mi z oczu i wsiąkają w czarny materiał. To trochę trwa. Harry pozwala ustąpić przyjemności, nie zaprzestając swoich poczynań. Kiedy wychodzi spode mnie, oszołomiona i zmęczona siadam na kostkach. Moja klatka podnosi się szybko, przez ciężki oddech.
- Jak się czujesz? - pyta. Odgarnia włosy z moich pleców, dzięki czemu czuję powiew chłodu na szyi. Zdejmuję opaskę. Nie jest mi trudno się przyzwyczaić, ponieważ w pokoju i tak jest ciemno.
To nasza druga noc w tym domu. Wyjazd trochę nam się przedłużył.
Harry przyciąga mnie do swojego ciała. Układam głowę na jego klatce i zamykam oczy.
- Nie wiem jak tobie, ale mi się bardzo podobało.
Klepie do w bok. Z racji na mój brak siły, nie jest to nawet mocne.
- Tak? - zadzieram głowę do góry. Utrzymuję z nim kontakt wzrokowy i uśmiechamy się do siebie. Pewien pomysł przychodzi mi do głowy. - Więc teraz ty?
Nagle ożywam i siadam okrakiem nad wypukłymi bokserkami.
- Co? - Brunet śmieje się ukazując dołeczki i pełne uzębienie.
- Ja też chcę cię związać - mówię wprost, sięgając po krawat.
- Co? Nie.
- Dlaczego nie? Będzie przyjemnie - powtarzam jego słowa, uśmiechając się parszywie.



Kilka godzin później, kiedy promienie słońca wpadają do środka domu, a ja leżę ciasno zamknięta w ramionach swojego chłopaka - budzę się. Jest mi bardzo dobrze. Nie jest ani gorąco, ani zimno. Jestem wypoczęta, rozluźniona, spokojna. 
Czy to raj? 
Ten dom to idealne miejsce na wypoczynek. Odcięcie się od świata, tak, jakby wszystko co było zniknęło. Zostało za tobą, zapomniane i zakurzone. Harry dobrze wiedział co robi, zabierając mnie w to miejsce. 
Harry - chłopak leżący przede mną, ze snem na twarzy. Jego klatka unosi się spokojnie tuż przy mojej. Nie mogę się powstrzymać i dotykam delikatnie jego twarzy. Sunę palcami przez łuk brwiowy, obserwując w jaki sposób układają się ciemne włoski. Linia jego szczęki jest lekko zarysowana, a skóra, która ją okala miękka. Usta, w odcieniu jasnego różu mają kształt rozciągniętego serca a nad nimi rosną ledwo widoczne włoski. Całuję je ostrożnie, żeby nie obudzić Brytyjczyka i subtelnie wysuwam się z jego objęć. Uśmiecham się automatycznie, kiedy coś mruczy, przewraca się na brzuch i wtula w poduszkę. Z walizki wyciągam czystą bieliznę i koszulkę na ramiączkach. Spinam włosy byle jak.
 Za chwilę znajduję się w jasnym, ciepłym salonie. Otwieram drzwi na zewnątrz. Świerze powietrze wraz z zapachem jeziora dostaje się do środka. W oddali, na drugim brzegu zalewu, widać ludzi. Niewiele. Opalają się, jedzą owoce i cieszą słońcem. 
Postanawiam zrobić śniadanie.
Zrobić śniadanie, znaczy wyciągnąć z lodówki plastikowy pojemnik ze spaghetti. Z racji tego, że nikt tu nie mieszka na stałe, byliśmy zmuszeni przywieść pojemniki z jakimś jedzeniem. 
Wrzucam makaron na patelnie i dodaje do niego rozbite jajka. Nie wiem, czy Harry kiedykolwiek jadł omlet ze spaghetti, ale on lubi próbować nowe rzeczy. 
W chwili kiedy ściągam patelnię z gazu, Harry wchodzi do kuchni. Ma na twarzy leniwy uśmiech i zaspane oczy, które przeciera dłońmi.
- Dzień dobry - mruczy.
- Dobry, - podchodzę bliżej i cmokam go w usta. Jego ręce obejmują mnie w pasie, przyciągając bliżej - jak się spało?
- Jak nigdy. Co na śniadanie?
- Zrobiłam omlet, pewnie jesteś bardzo głodny. - Czochram bujne włosy i odchodzę, by nałożyć nam na talerze.
- O której chcesz wyjechać? 
- Mm... - zastanawiam się chwilę. W ogóle mogłabym stąd nie wyjeżdżać, ale nie możemy zostać tutaj na zawsze. Niestety. - Myślę, że zjemy, ogarniemy się - uśmiecham się, podając mu talerz - i wyjedziemy. Jeszcze dzisiaj mam to całe spotkanie. 
- Dasz radę w sądzie? - pyta. Siadam obok niego, przy okrągłym, drewnianym stoliku. 
- Mam jakieś inne wyjście? 
Harry w odpowiedzi całuję mnie w czoło, cicho szepcąc, że jestem silna. 

***

Wracam se spotkania z panią Holland, gorączkowo szukając kluczy w torebce. Muszę na chwilę stanąć w miejscu i dokładnie ją przeszukać. Gdy w końcu je mam, idę w stronę domu. Moje brwi marszczą się z każdym, kolejnym krokiem bliżej. Nagle zadaje sobie pytanie: dlaczego Alice siedzi na werandzie mojego domu? 
- Co ty tu robisz? - mój głos jest wrogi. Krew w moich żyłach, zaczyna wrzeć na sam jej widok. 
- Słuchaj, Mo - naciska na moje imię i przewraca oczami. Jej zachowanie, już zaczyna mnie irytować. Sam wyraz jej twarzy mnie irytuję - z Harrym nie idzie się dogadać, więc wyjaśnimy sobie parę spraw jasne? 
Unoszę brew, krzyżując ręce na piersiach. Postanawiam pozostać cicho i wysłuchać, co ma do powiedzenia. Sama jestem tego ciekawa. 
- Jesteśmy już po tym całym cyrku i mogę robić co chcę. 
To prawda. Wygraliśmy rozprawę w sądzie. Jake jest skazany na dożywocie. Kosztowało mnie to dużo wysiłku i nie było takie łatwe, ale jednak. Okazało się, że Alice maczała palce w tym całym porwaniu mnie i Perrie. Razem się zmówili, to jasne, ale Alice nie dostała żadnej kary. Dlaczego, tak się stało? A no dlatego, bo jest genialną aktorką. Oczywiście, Jake ją wydał. Ja, jak i Harry o dziwno wierzyliśmy mu, Jednak sąd nie.
Strasznie to popaprane. 
Koniec końców, ukarany został tylko Jake. Alice ma jedynie zakaz zbliżania się do Harrego i mnie, jak widać nie skuteczny. 
- A teraz słuchaj uważnie - podeszła do mnie bliżej. - Nie wiem co sobie myślałaś, wtrącając się do życia mojego i Harrego. Narobiłaś niezły burdel. 
- Przepraszam? - drwię z niej. 
- Gdyby nie ty, to wszystko by się nie stało, więc daje ci wybór. Albo w końcu odwalisz się od Harrego, albo zrobię z twojego życia piekło, rozumiesz? To co zrobiłam dotychczas to był mały pikuś. 
- Wiesz co to jest psycholog? Masz obsesje. 
- Nie! - unosi swój głos gwałtownie. - Zabrałaś mi go, rozumiesz?! On mnie kocha. Kocha mnie, nie ciebie. - Grozi mi palcem. 
Marszczę brwi. Nie wiem dlaczego, ale okropnie mnie to bawi. Alice zachowuję się jak psychopatka. Wyobrażacie sobie, mieć takie c o ś na punkcie swojego byłego? Alice jest, no cóż, jest piękna. Dlaczego, tak upiera się przy Harrym? 
Ona widzi to w całkiem innym świetle.
Ona sądzi, że to ja celowo zabrałam jej Harrego. Jakby to była jakaś wojna. Ona tak to traktuje, i tak to rozumie. Czyli źle rozumie i ktoś powinien jej to wytłumaczyć. Z chęcią, sama załatwiłabym jej miejsce w szpitalu psychiatrycznym. 
- Jesteś nienormalna... - stwierdzam. 
- Jeżeli tego nie zrobisz, zabiję cię - mówi ostro. W niebieskich oczach stają łzy. - Zabiję cię. 
- Dobra, Alice, koniec przedstawienia.
- To nie są żarty Mo. 
- Idź stąd, nie chcę cię więcej widzieć. 
Mijam ją, wchodząc na werandę. 
- Zrujnowałaś mi życie. 
- Idź stąd, albo dzwonie na policję. - Wzruszam ramionami w bezsilności. - Zacznij w końcu żyć, okej? Zrób coś ze sobą. 
Blondynka patrzy przez chwilę. Widoczna łza toczy się po jej policzku. Szczerze, nie jest mi jej ani trochę szkoda. Otwiera usta tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Patrzy w przestrzeń, a później odchodzi. Bez słowa, po prostu idzie potykając się o własne nogi. 
Biorę głęboki wdech, próbując ogarnąć, co właśnie się stało. Wchodzę do domu. Słyszę głos Caluma i Zayna. Witam się z nimi słabym uśmiechem. Nie mam ochoty na żadne rozmowy, więc zamykam się w  swoim pokoju. 


_____________
Ten rozdział jest bardzo, bardzo krótki i może też nudny, mi osobiście pisało się go okropnie. W każdym razie następny będzie długi, bardzo długi. Mam wątpliwości, czy zdążę do niedzieli, ale jestem głębokiej nadziei. Do następnego x 

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 49

- Dobre wino - stwierdza Harry.
Zgadzam się z nim kiwnięciem głowy. 
- Masz wyczucie. - Pożeram wzrokiem jego, piękny wyraz twarzy kiedy się uśmiecha. Mogę co chwilę mówić jak piękny jest, kiedy to robi. Gdy śpi i jego kąciki ust są uniesione, kiedy na mnie patrzy i kiedy, coś go zadowala. Chodź dzisiaj, jest trochę inny. Wydaje się spięty i taki... nie jego. 
- Jakiś chłopak pomógł mi wybierać -wzruszam ramionami, wracając do sałatki. Harry jest dobry w kuchni. Dzisiaj jemy po włosku - sałatkę z pomidorami, oliwkami i mozzarellą, doprawiona octem winnym  i szczyptą soli. - Chyba się na tym znał.
- Chłopak? - zapytał.
Podnoszę wzrok, żeby spotkać zimne oczy. Jego nastrój ulega drastycznej zmianie. Zapomniałam o tej cholernej zazdrości Harrego. Zaciskam usta w wąską linią.
Przypominam sobie Joe - kolegę z pracy. Stałam z nim przed restauracją i czekałam na wysokiego, zielonookiego chłopaka. Gdyby nie ja, Harry pobiłby go, na środku zatłoczonego chodnika. Tak samo było na festynie, na którym Harry nie potrafił się opanować. Ostatnio jest spokojniej, wykluczając pobicie Jake'a.
Jestem zła na siebie, że w ogóle o tym wspomniałam.
- Tylko pomógł mi wybrać wino to wszystko. Pewnie tam pracuję.
- Gdzie?
- No w tym sklepie - mówię, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
Bo nie ma, prawda?
- Jakim sklepie?!
Podskakuję w miejscu. Nie rozumem jego wściekłości.
- Nie wkurzaj się tak. Chciałeś, żebym kupiła wino, to poszłam do sklepu i kupiłam.
- Tak, kurwa! Miałaś je wybrać, nie prosiłem, żeby jakiś dupek robił to za ciebie.
- O co ci chodzi do cholery? - marszczę brwi. Nastaje głucha cisza. Wpatrujemy się w siebie i nie mogę uwierzyć, że zdenerwował się o takie coś. Co by było, gdybym jeszcze powiedziała, że prosił o mój numer? Boje się, sobie to wyobrazić.
Myślałam, że spędzimy razem wieczór. Chyba tak miało być. Jemy kolację, słuchamy muzyki, całujemy się... Przez chwilę zastanawiam się kto to zepsuł. Ja, bo niechcący mi się wymknęło, czy on, bo zareagował tak, a nie inaczej. Rozumiem, że jest się czasem zazdrosnym, ale o takie coś?
Wstaję i wychodzę z kuchni. Chcę stąd wyjść, przejść się, wrócić, kiedy Harry się opanuję. Zakładam trampki na nogi. Słyszę jak coś z hukiem rozbija się w kuchni. Mam ochotę wrócić i sprawdzić, czy chłopak nic sobie nie zrobił. Nawet w korytarzu jestem wstanie usłyszeć jego głośny oddech. Zastygam w miejscu, wahając się. Wyjść, czy wrócić? Nie zastanawiam się długo, ponieważ w przejściu pojawia się Harry. Wybiegłby, jeślibym poszła?
Z pewnością, przecież to Harry.
- Nie wychodź.
- Jeżeli masz zamiar dalej na mnie krzyczeć to, to zrobię - wzruszam ramionami i pokazuję na drzwi.
- Przepraszam - wzdycha - mam mętlik w głowie.
Unoszę brwi i patrzę cały czas jak przystępuje, z nogi na nogę.
- Alice tu była.
Wciągam gwałtownie powietrze, słysząc jej imię. Niedbale zdejmuje przed chwilą założone buty, a Brytyjczyk wyraźnie się rozluźnia. 
Harry nienawidzi Alice. Jestem tego pewna. Widzę to po nim. Po sposobie jaki zachowuję się, za każdym razem, kiedy tylko pada jej imię.
- Ta kobieta doprowadza mnie do szału - wzdycham.
Harry podchodzi do mnie i zamyka w swoich ramionach. Nie potrafię się temu oprzeć, dlatego przytulam go. Pięknie pachnie, jak zawsze. Mogę sobie wyobrazić jak się czuje, to nie jest dla niego łatwe.
- Przestań być taki zazdrosny - proszę cicho, głaskając go po głowie. Miękkie loki obejmują moje palce, tylko po to, żeby za chwilę je puścić, pozostawiając ledwo wyczuwalne muśnięcia.
- Przepraszam, ale chyba nie potrafię.
Mimo wszystko uśmiecham się, bo rany, coś w tym jest. Zazdrość jest dziwna. Z jednej strony pokazuje, że komuś zależy, a z drugiej, że ktoś ci nie ufa.
- Jeśli wygramy rozprawę w sądzie, co jest oczywiste, dla niej nadal to nie będzie koniec.
- O co jej tak właściwie chodzi? Nie może dać sobie spokoju, zająć się swoim życiem, zapomnieć?
- Jest uparta, zdolna do wszystkiego i nie odpuszcza.
- Nie powinniśmy załatwić jakiegoś zakazu zbliżania się, czy coś w tym stylu? - Zadzieram głowę do góry, żeby spojrzeć na Harrego. Wygląda, jakby się nad tym zastanawiał. Jego język uderza o podniebienie, wydając charakterystyczne cmoknięcie.
- Nie wiem czy to coś da.
- Co to znaczy? - marszczę się.
- Boje się o ciebie. Alice i ja mimo wszystko mamy podobne charaktery.
- Nie prawda - sprzeciwiam się.
Harry dalej brnie w swoje:
- Jest chorobliwie zazdrosna - śmieje się niewesoło - nie dociera do niej, że nic dla mnie nie znaczy, że kocham ciebie - dodaje szeptem i całuję mnie w czoło. Bardziej zakopuje się w jego ramionach.
- Myślisz, że może mi coś zrobić?
- Nie dopuszczę do tego. - Ściska mnie na potwierdzenie. - Już nigdy, nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to, okej?
Kiwam głową na potwierdzenie, a w moich oczach stają łzy. Nie wiem dlaczego, po prostu to co mówi jest niewiarygodne. Piękne. Każdy zasługuję na coś takiego, czym ja sobie zasłużyłam? Nie wiem, ale nie żałuję. Chcę, żeby było tak zawsze.
 Harry niespodziewanie podnosi mnie, tak, że jestem zmuszona zaplątać nogi wokoło jego talii. Niesie mnie do salonu, po drodze zapala stojącą lampę przy kanapie. Patrzę na niego, a on podtrzymuje mój podbródek i lekko się uśmiecha.
- Co to za smutne oczy?
Pociera kilka razy moje policzki i próbuje unieść kąciki moich ust. Uśmiecham się i przecieram oko, pociągając nosem.
- Idiota - mówię, a on całuję mnie w nos. Zmarszczki formują się w kącikach jego oczu. Prawy dołeczek jest bardziej widoczny od lewego.
- Mam pomysł - poważnieje.
- Doprawdy? - unoszę brew. Dłonie kładę na jego szyi, co chwilę ciągnąc za mięciutki lok. Poprawiam swoją pozycję na kolanach chłopaka i jestem gotowa, żeby wysłuchać jego pomysłu. - Więc?
- Wyjedź ze mną - rzuca.
Gapie się na niego, żeby odczytać delikatne rysy twarzy. Kiedy stwierdzam, że jest śmiertelnie poważny - parskam śmiechem.
- Wyjechać? Harry, mamy pełno spraw na głowie.
- Rzućmy to wszystko w cholerę - macha lekceważąco ręką i uśmiecha się szeroko.
- Majaczysz. Dobrze się czujesz? - chichoczę. Przykładam rękę do czoła Harrego i zgarniam kilka zbłąkanych kosmyków.
- Pomyśl tylko, ty i ja. Sami w domku nad jeziorem.
Śmieje się w głos. Nie wierzę w to co słyszę.
- Domek nad jeziorem?
- Mój ojciec ma dom nad jeziorem. Nie śmiej się - karci mnie, sam się śmiejąc. - Wyobraź sobie nas, przy ognisku, w ciepły sierpniowy wieczór. W jeziorze odbija się księżyc, a dookoła jest tylko las.
- Romantycznie - komentuję. Przypominam sobie jak Harry przyszedł do mnie, czyli wszedł do mojego pokoju przez okno, namawiając, żebym gdzieś z nim pojechała. Wybraliśmy się na obrzeża Londynu starym samochodem jego dziadka. Leżeliśmy na dachu i oglądaliśmy gwiazdy, jedliśmy kanapki w samochodzie i śpiewaliśmy The Beatles. Serce mi miękkie na te wspomnienia.
- Na dwa dni nie więcej. - Ujmuje moje dłonie w swoje i patrzy na mnie błagalnie.
- Harry... - marudzę. Nie tak, że bym tego nie chciała. Po prostu, mamy sporo na głowie.
- Sprawa jest za dwa tygodnie.
- Ale mam spotkania z prawnikiem - ripostuję.
- Dwa dni, Mo - patrzy na mnie uparcie. Kiwam głową i patrzę gdzieś za okno, na oświetlone miasto. Czuje obce usta na policzku, ale nie ruszam się z miejsca. - Dwa dni.
Wędruję po mojej szczęce, w tę i z powrotem. Drżę w chwili kiedy zasysa cienką skórę. Obracam głowę w jego stronę.
- Dwa dni - powtarza. Zahacza ustami o moją dolną wargę.
- Ugh, tylko dwa dni.
- Wiedziałem. - Uśmiech rozjaśnia jego twarz.


***

Znudzona, opieram głowę o fotel i patrzę przez okno. Radio nie gra, za to Harry nuci coś pod nosem. Stwierdzam, że o wiele bardziej podoba mi się wsłuchiwanie w chłopaka niż głośne, pogmatwane piosenki. Stwierdzam także, że Anglia jest okropnie nudnym krajem. Jedziemy autostradą. Dookoła są pola. Tylko pola, zagospodarowane lub nie. 
Kiedyś, jak byłam dzieckiem poleciałam z ciotką do Rzymu. Pamiętam, że widok z góry zapierał dech w piersi. 
Lecąc nad stolicą Italii zobaczysz pomarańczowe wyblakłe dachy domów. Stare, wiekowe budowle, zabytki. Kiedy lecisz do Londynu, od którego lotnisko jest oddalone kilka kilometrów, zobaczysz pola. Zielone, żółte hektary, gdzieniegdzie samotne domy i autostrady. Będziesz jechać autobusem do stolicy przez godzinę, w czasie której zdąży się rozpadać padać przynajmniej trzy razy. Ale to nic. Lecąc do Norwegii zobaczysz, góry i lasy. Do Holandii kolorowe uprawy tulipanów, a w UK po prostu, zobaczysz zieloną trawę. Soczystą zieleń, zroszoną deszczem i szare chmury, ciężko wiszące nad ziemią. 
No, w każdym razie, ja tak miałam. 
- Nie mogliśmy pojechać twoim motorem? Myślę, że to byłoby ciekawsze - przerywam ciszę.
- Sugerujesz, że jestem nudny? 
- Nie - wzruszam ramionami - tak jakoś... dawno na nim nie jeździłeś. 
- Nie mielibyśmy jak zabrać rzeczy. Poza tym, nie lubię długich podróży na motorze. 
Kiwam głową, a nasza krótka rozmowa się kończy. Harry kładzie dłoń na mojej i ściska ją delikatnie.
Później jest tylko przyjemnie. Odpływam. Mam spokojny sen, bardzo przyjemny. Jest mi wygodnie i po prostu idealnie. Wydaje mi się, że to trwa bardzo długo. Całą wieczność. Nie chcę żeby się kończyło, ale głos mojego chłopaka mi na to nie pozwala.
Chcę spać - krzyczę na niego, chodź tak na prawdę się nie odzywam.
- Claudia, jesteśmy na miejscu.
Mamroczę niezrozumiale, że chcę spać. Obracam się do niego plecami. Słyszę śmiech, ale nie zwracam na to uwagi. Ziewam i otwieram powoli oczy, oswajając się ze światłem wpadającym do samochodu.
- Daj mi spać, Harry - marudzę. Czuję jak jego palce odgarniają włosy z mojego ramienia, a jego usta na mojej szyi powodują nagły przypływ dreszczy.
- Jeszcze zdążysz się wyspać.
- Kiedy? Jak będę leżeć w trumnie?
- Na przykład - odpowiada i wychodzi z auta. Za chwilę otwiera drzwi po mojej stronie i bierze mnie na ręce. Przystaję na to i obejmuję jego kark dłońmi. Harry kopie drzwi i zamyka Jeepa pilotem, a ten wydaje denerwujący dźwięk. Nie mam siły, żeby otworzyć oczy. Moja głowa bezwładnie opada na jego ramie, przyjemny zapach otula mnie i mogę spać dalej. - Zaraz przeniosę cię przez próg, jak pannę młodą - śmieje się w głos, ja tylko przytakuję.
I rzeczywiście, wchodzi do domu w ten sposób. Otwieram oczy dopiero, kiedy czuję jak mnie puszcza, jestem zmuszona stanąć na nogach. Jestem tak okropnie zmęczona, że nawet nie chcę mi się ekscytować tym domem i tym, że tu jesteśmy. Sami, we dwoje.
- Trzeba cię jakoś rozbudzić...
Znów mnie podnosi. Nie wiem co ma na myśli mówiąc słowo rozbudzić. Mimo wszystko, ciesze się, bo ponownie mnie nosi i nie muszę chodzić.
- Co zamierzasz zrobić? - pytam już nieco bardziej zaciekawiona.
Znów jesteśmy na zewnątrz, po drugiej stronie domu. Rozglądam się i widzę dużą tafle wody, a dookoła lasy. Dokładnie tak, jak opisywał Harry. Zaczynam panikować, kiedy wchodzimy na małe, drewniane molo, które już praktycznie się rozpada.
- Harry, co ty robisz?
Śmieje się. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczyma i zanim jestem w stanie zareagować, znajduję się pod wodą. Moje ubrania automatycznie nasiąkają, ciepłą wodą i stają się cięższe. Zaczynam wypływać na powierzchnie, chodź kosztuję mnie to dużo wysiłku. Od razu biorę gwałtowny oddech i przecieram mokrą twarz, co w sumie nie ma sensu. Rozglądam się, ale nie widzę Harrego. Czuje jak obejmuję mnie od tyłu. Skutecznie uwalniam się z jego uścisku.
- Mogłam się utopić głupku! - krzyczę i bryzgam wodą w chłopaka. On znów się śmieje i także zaczyna chlapać. Czuję się, jakbyśmy byli dziećmi. Dosłownie, dzieciakami, które uwielbiają takie zabawy, chodziarz mogą wydawać się absurdalne.
Podpływam bliżej niego, chwytam policzki i miażdżę nasze usta w pocałunku. Oplatam go nogami w pasie i to przypomina mi jedną z naszych randek, na której byliśmy na basenie. Piliśmy wino, pływaliśmy, a raczej tylko całowaliśmy się w wodzie i rozmawialiśmy. Było przyjemnie. Wtedy jeszcze nie do końca, znałam Harrego. Nie do końca mu ufałam. Lecz przeszliśmy ze sobą tak wiele, chodź znamy się kilka miesięcy. Znam go. Wiem, że jest wybuchowy, wrażliwy, romantyczny, ale czasem też niebezpieczny, impulsywny. A on zna mnie. Chyba nie ma rzeczy, o której mu nie mówiłam.
- Rozbudziłaś się? - porusza brwiami. Mam ochotę mu przyłożyć.
- Chyba.
- Chodź, pokażę ci dom.


Dom jest piękny. Zbudowany z ciemnego drewna, którego zapach roznosi się w jego wnętrzu. Nie jest duży, wszystko znajduję się na parterze. 
Kuchnia jest mała, wyłożona kremowymi kafelkami i również ciemnymi, drewnianymi kredensami. Ma bezpośredni widok na pokój dzienny, co bardzo mi się podoba. Salon,to małe pomieszczenie, w którym stoją dwie zamszowe kanapy. Niewielkie. Naprzeciwko nich gości kominek elektryczny, z którego raczej nie będziemy korzystać. Okna są małe, mają ciemnobrązowe żaluzje. Parapety ozdobione przez liche kwiaty, nadal nie psują uroku domu. Z salonu, można bezpośrednio wyjść na zewnątrz, tak, jak zrobił to poprzednio Harry.
Mały korytarz prowadzi do wyjścia, lecz po przeciwległych ścianach są drzwi. Jedne do łazienki, a drugie do sypialni. Myślę, że często będą mi się mylić.
- Po co twojemu ojcu taki dom? - Pytam kiedy, niebo jest czarne, a gwiazdy świecą nad nami w pełnej okazałości. Siedzimy mniej więcej metr od dużego ogniska, nad którym Harry pracował bardzo, bardzo, bardzo, bardzo długo... Mimo wszystko, efekt końcowy jest całkiem niezły. 
- Kiedyś, jak moi rodzice byli jeszcze razem, przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje. 
Spoglądam na chłopaka, a ten obejmuje mnie ramieniem. Na jego usta wstępuje mały uśmiech, kiedy ogień odbija się w jego oczach. 
- Ja i Gemma potrafiliśmy cały dzień pływać w jeziorze, skakać z molo. Wieczorami siedzieliśmy tutaj. Rodzice uśmiechali się do siebie, jedliśmy pianki, a tato grał na gitarze.
- Musiało być wspaniale - stwierdzam z uśmiechem. Zwracam uwagę, na to, że Harry pierwszy raz powiedział  t a t o, a nie o j c i e c.
- Było - przyznaje. Całuję mnie w czoło z czułością i wzdycha ciężko. 
- Było, ci trudno prawda? Po rozstaniu rodziców. 
- Wiesz... Oni naprawdę się kochali. Nie rozumiem - robi krótką przerwę, zastanawiając się jak dobrać słowa - nie wiem, jak mogła zrobić to tacie. Zrobić to nam. 
Przytulam go. Czuję perfumy, zmieszane z zapachem palonego drewna. 
- Nie rozmawiałem z nią od kilku lat. Ona nie jest już dla mnie matką - ciągnie. 
- A Gemma? 
- Utrzymuje z nimi jakiś tam kontakt - wzrusza ramionami. 
Przez kilka minut panuję przyjemna cisza. Drewno strzela pod ciśnieniem płomieni, z charakterystycznym dźwiękiem. Powietrze wokół nas jest rześkie i chłodne. Las cicho szumi, a w jeziorze odbija się blask księżyca. 
To chyba najpiękniejszy widok, jaki można sobie wymarzyć. Po prostu, drzewa, woda, dymiące się ognisko i osoba którą kochasz. Jakby czas stanął w miejscu.
- Ale - jego głęboki głos, wyrywa mnie z zamyślenia - jesteśmy tutaj, teraz, we dwoje. 
Nasze oczy się spotykają. Harry odgarnia delikatnie moje włosy za ucho. 
Kocham, kiedy jest taki delikatny.
- A ja jestem szczęśliwy - dodaje szeptem. Oczy chyba robią mi się szklane, gorąc wpływa na policzki, a także rozlewa się w sercu. 
- Harry - tylko to udaje mi się z siebie wydusić. Zarzucam ramiona na jego szyję i tulę mocno do swojego ciała. 
- Mam pomysł.
Odsuwam się na chwilę i marszczę brwi, widząc jak wyciąga telefon z kieszeni. Włącza aparat i wyciąga rękę przed siebie. 
- Co robisz? - pytam. Widzę nas w małym ekranie. 
- Nagrywam nas - uśmiecha się. 
- Po co? 
- Żeby mieć pamiątkę - patrzy na mnie. - Kiedy będziemy starzy, to obejrzymy sobie nas - pięknych i młodych, i zakochanych. 
- Starzy? 
- To chyba oczywiste. - Gładzi dłonią mój policzek. Wpatrujemy się w siebie, kompletnie ignorując telefon w ręce Harrego. - Chcę się z tobą zestarzeć. 
Moje serce zamiera na parę sekund. Mrugam kilka razy, przetwarzając te słowa w głowie. Zaraz, zaraz... czy to znaczy, że Harry, chcę być ze mną do końca życia?
Czy mi się wydaje, czy to są... 
- Harry, czy ty właśnie poprosiłeś mnie o rękę? - Mój głos jest cholernie nie pewny, kiedy to mówię. Nie wiem co się dzieje, ale chyba jestem podekscytowana? Moje oczy są szeroko otwarte i próbuję powstrzymać uśmiech. 
Czy on właśnie to zrobił?
- Ups? - Uśmiecha się. Posyłam mu niedowierzające spojrzenie. 
O mój Boże. On właśnie to zrobił. 
- Ty idioto! - krzyczę i śmieje się. 
- Dziękuję?!
- Jesteś porąbany! 
- Dziękuję, za szczerość - odpowiada prychając. 
- Nie wierzę, że właśnie to powiedziałeś. 
- Oczywiście, nie chodzi mi o to, żebyśmy od razu brali ślub i tego typu rzeczy, bo to trochę za szybko - mówi spokojnie, jak gdyby nigdy nic. - Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś przypadkową osobą w moim życiu.
- Jesteś niemożliwy. - Nadal jestem w szoku. 
- Nie planowałem tego! - śmieje się. 
Kiwam głową niedowierzająco. Ten człowiek chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.