~Harry~
Wychodzę z mieszkania Alice, w akompaniamencie odgłosu zamykanych z impetem drzwi. Jestem wkurzony; nie, ja jestem wkurwiony. Tak, wkurwiony do szpiku kości.
Serce chcę wyrwać się z klatki piersiowej, a płuca nie nadążają nad ilością szybkich oddechów, którymi je darzę. Szybkim krokiem pokonuję odległość dzielącą mnie od auta.
Mam ochotę w coś uderzyć. Mocno. Tak, żeby skóra zdrapała się z moich kostek, krew pociekła po dłoni, a ja poczuł ulgę, trochę przyjemnego bólu, ale fizycznego. Fizyczny ból zawsze jest lepszy. Całą swoją złość zgromadziłbym w tej ręce. Lecz nie mogę tego zrobić. Muszę się opanować.
Wsiadam do Jeepa, zaciskam palce na obitej w skórę kierownicy i biorę dziesięć głębokich oddechów. Moja szczęka jest mocno zaciśnięta i zastanawiam się, czy ktoś, kiedykolwiek wkurwił mnie bardziej. Cicha wiązanka przekleństw wypada z moich ust, jak z karabinu. Odpalam auto, włączając się do ruchu.
Claudia mnie zabije, jeśli się dowie, że tutaj byłem. Już po mnie, ale nie mogę jej tego nie powiedzieć. Alice przebrała miarkę. Zrobiła to już dawno, a grożąc mojej dziewczynie, dolała tylko oliwy do ognia.
I tak. Powinna się leczyć.
Burczący telefon w kieszeni dżinsów, przerywa mój tok myślenia.
- Tak? - warczę do telefonu.
- Wszystko dobrze stary?
To Louis.
- Nie.
- A co się stało?
- Alice się stała. Dlaczego dzwonisz? - pytam, unikając zbędnych komentarzy z jego strony.
- Tak sobie myślałem, że dawno się nie widzieliśmy.
- Minęło trochę czasu - zgadzam się. Louis jest moim przyjacielem, od bardzo dawna. Nawet nie pamiętam jak to się stało. W każdym razie, rzadko ze sobą rozmawiamy, lub gdzieś wychodzimy. Może dlatego, że on nie mieszka w Londynie.
- Więc, mógłbyś wpaść? Na jeden dzień. Oczywiście możesz ze sobą zabrać Mo.
- Och, tak - marszczę brwi. - Tak, bardzo dobry pomysł. Masz zamiar, zrobić jakąś imprezę, czy coś?
- Nie, nic wielkiego. Kilka znajomych...
- W porządku.
- W takim razie bądźcie w sobotę. Do zobaczenia - rozłączył się.
Podjeżdżam pod dom Claudii, już nie tak wzburzony. Przez dłuższą część jazdy tutaj, myślałem kto będzie u Louisa i jak to wszystko będzie wyglądać. Mimo to, co jakiś czas pojawiały się w mojej głowie, obrazy załamanej, złej i zapłakanej Alice. Mam nadzieję, że już nigdy nie zbliży się do mnie, a tym bardziej do Mo.
Mówiła coś o wyjeździe razem ze swoim bratem - Scottem. Ale kto wie czy to była prawda?
Biorę oddech i wchodzę do domu, przekręcając złoty kluczyk w zamku. Przynajmniej nauczyły się, że drzwi trzeba zamykać.
- Claudia - wołam, a ona od razu pojawia się w krótkim, lekko przyciemnionym korytarzu. Mierzę jej ciało wzrokiem. Ma na sobie moją, czarną koszulkę. Dużo za dużą, z nadrukowanym domkiem do góry nogami, który symbolizuję zespół. Jej krótkie nogi opinają szare leginsy. Ciemne włosy swobodnie opadają na ramiona i plecy.
Wygląda pięknie.
- Hej - uśmiecha się delikatnie.
Nagle cała złość ze mnie ulatuję. Nie wiem jak ona to robi. Podchodzę do niej i zamykam owalną twarz w swoich dłoniach. Łącze nasze usta. Jej smakują trochę ostrą przyprawą i oregano.
Odsuwa się lekko, z czego nie jestem zadowolony.
- Coś się stało? - pyta ze zmartwieniem w swoich dużych, niebieskich oczach. Wzdycham i przecieram twarz ręką.
- Masz ochotę w sobotę pojechać do Louisa?
- Muszę pracować - kiwa głową - to coś poważnego?
Wzruszam ramionami.
- Zaprosił nas. - Zakładam pasmo włosów za jej ucho.
- Nie mogę iść. Adam mnie wyleje, jeśli wezmę jeszcze raz wolne.
- W porządku.
- Ale możesz pojechać beze mnie - zauważa.
Z kuchni słychać głos Caluma.
- Nie chcę jechać bez ciebie - marszczę brwi. Piękny uśmiech wpełza na jej usta.
- Harry możesz pojechać beze mnie, wyluzować się, wypić z kolegami.
- Chcesz się mnie pozbyć? - pytam żartobliwie, szczypiąc ją w bok
-.Oczywiście - przewraca oczami. - Nie musisz cały czas ze mną być, bez przerwy, dwadzieścia cztery na siedem. Poza tym, dawno się z nim nie widziałeś.
Przegryzam wnętrze policzka.
- Jedź. Do. Niego.
- Na pewno?
- I tak będę cały czas w pracy.
Całuję ją w czoło.
- Jesteś głodny?
- Nie bardzo.
Tak naprawdę, nie chcę iść do kuchni.
Mo bierze mnie za rękę i prowadzi po schodach na górę.
- Jak długo on tutaj będzie?
- Calum? - Upewnia się. - Szczerze nie wiem. Szuka jakiegoś mieszkania w centrum.
Wchodzimy do sypialni. Dziewczyna podchodzi do okna i lekko je uchyla. Biorę głęboki oddech i zastanawiam się przez chwilę, jak obrać w słowa, to co stało się u Alice.
- Claudia - zaczynam.
- No?
Mo wchodzi na łóżko i siada na moich udach. Uśmiecha się, następnie cmoka mój nos. Plątam nasze palce obserwując, jak jej małe dłonie wpasowują się w moje.
- Hm? - Podnosi mój podbródek, tak, że mogę bezkarnie patrzeć w ciemno niebieskie oczy. Cmoka moje usta.
- Byłem u Alice - mówię prosto z mostu. Obserwuję, jak kącik ust brunetki porusza się. Jej humor przygasa. Wiem, że Mo reaguję źle na samo imię - Alice. Mam tak samo. Ta kobieta, nieźle namieszała w naszym życiu. Mimo to doszliśmy aż tutaj. To wyczyn, godzien podziwu. Kiedy tylko pomyślę, co zrobiłem... kiedy zdradziłem Mo. To było najgorsze co mogłem kiedykolwiek zrobić.
I to nadal siedzi we mnie.
Obawiam się, że już nigdy nie wyjdzie.
- Och...
- Wiesz, że nie mogłem tego tak zostawić - szepce spokojnie.
Brunetka kiwa długo głową, wpatrując się gdzieś w przestrzeń za moimi plecami. Chwytam w dłonie ciepłe policzki, aż nasze oczy znów nawiązują kontakt.
- W porządku?
- Tak - odpowiada słabo - tylko mam już tego dość.
- To znaczy?
- Ten cały cyrk... co ona wyprawia.
- Już nie będzie - całuję ją w policzek
- Chcę tylko normalnie żyć... - opiera głowę o moje ramię.
Nagle zalewa mnie ogromne poczucie winy. Jej słowa uderzają mnie, i to mocno. Może powiedziała to nieświadomie, ale zabolało.
Myślę, że, przecież to przeze mnie, prawda? Ja, ją w to wszystko zamieszałem. Ja się w niej zakochałem. I ja, nigdy nie pozwoliłem i nie pozwolę jej odejść.
- Przepraszam - wyduszam z siebie.
Mo unosi głowę i patrzy na mnie ze strachem w oczach. A może, ze zdziwieniem? W każdym razie są szklane. Świecą się, jakby jasny blask gwiazd się od nich odbijał. Jakby małe kryształki, tańczyły na niebieskim tle. To sprawia, że nie potrafię się oderwać od tego widoku.
- C-co? - marszczy swoje cienie brwi. - Nie... to nie twoja wina, Harry.
Studiuję jej wyraz twarzy przez chwilę. Czuję jak zaplata palce w moich włosach, co trochę mnie rozluźnia.
- Chcę, żebyś była szczęśliwa - odzywam się w końcu.
- Jestem Harry.
- Ale powiedziałaś... - Kładzie dłoń na moich ustach, momentalnie mnie uciszając.
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wyznaje cichutko.
Baczenie obserwuję, jak łza spływa jej po policzku. Ocieram ją kciukiem, rozmazując mokrą stróżkę. Mo przekrzywia głowę i całuję wnętrze mojej dłoni.
- Jestem szczęśliwa Harry, tylko z tobą - tłumaczy. - Nie chcę nic, ani nikogo innego.
- Chcesz normalnie żyć - powtarzam słowa dziewczyny.
- Nie chcę żyć normalnie, jeśli w tym życiu ma nie być ciebie.
Zamykam oczy i obejmuję mocno jej drobne ciało. Jej usta cmokają lekko skórę za moi uchem. Czuję ciepły oddech i nie pragnę niczego innego. Jeszcze nikt, nigdy nie mówił do mnie i nie traktował mnie tak, jak robi to Mo. Ona sprawia, że moje serce zalewa ciepło. Całkiem mięknę i tracę grunt pod nogami.
***
Dziś w pracy jest okropnie nudno. Angie i Molly, wzięły sobie urlop, więc na sali jest tylko jeden kelner - Bob. Bob nieszczególnie przepada za tą pracą, dlatego musiałam przejąć inicjatywę. W sumie powinnam pracować w kuchni, gotować. Jednak stanie przy ladzie i polerowanie szklanek wydaje się być w porządku. Bob jest wciągnięty w książkę, także mi pozostaję obsługa klientów. Na szczęście nie jest ich dużo. Co jakiś czas ktoś się zjawia. Podchodzę zostawiam menu na stolikach i odchodzę. Później znowu przychodzę, zapisuję zamówienie. Idę do kuchni i zapisaną kartkę powierzam w ręce kucharzy. Odbierałam zamówione jedzenie i zanoszę do odpowiedniego stolika. Nic trudnego.
Drzwi ponownie otwierają się, a do wnętrza wpada ciepłe powietrze wraz z zapachem deszczu. W drzwiach staję chłopak. Całkiem wysoki, na pewno wyższy ode mnie. Ma przemoczoną bluzę. Kiedy ściąga kaptur, jego brązowe włosy są w lekkim nieładzie, ale wystarczy jedno pociągnięcie palcami przez delikatne, ciemne pasma, a te układają się w specyficznie ładny sposób. Wygląda młodo, bardzo młodo. Podchodzi do lady, gdzie stoję, luźnym krokiem.
- Dobry wieczór - kłania się. Widzę jak błądzi wzrokiem po półkach z alkoholem, patrzy na Boba, a później wraca oczami na mnie.
- Cześć - uśmiecham się przyjaźnie.
Mały uśmiech rozświetla nieco kobiece rysy chłopca. Przyglądam się mu, w czasie kiedy on zajmuje miejsce na stołku barowym.
- Czego sobie życzysz? - pytam.
- Hm, może czegoś na rozgrzanie?
- Jesteś pełnoletni?
Parska śmiechem.
- Mam dziewiętnaście lat - mówi, jakby to było oczywiste.
- Uwierzę ci na słowo - mamroczę. Odwracam się do regału i przesuwam spojrzeniem po różnokolorowych butelkach, udając, że się na tym znam. Angie ma to opanowane. Zna rozmieszczenie tych butelek na pamięć, pewnie dlatego, że sama je układa. - Whisky z colą? - proponuję.
- W porządku.
Zaczynam przygotowywać drinka. Nieznajomy rozgląda się chwilę po wnętrzu, dopóki nie podkładam mu od nos pełnej szklanki.
- Dziękuję.
- Czekasz na kogoś? - zgaduję.
- Co? Nie, Ja... eee...
- Nie musisz się tłumaczyć - śmieję się cicho.
- Miałem iść do kumpla, ale złapała mnie ulewa - wyjaśnia, wskazując na okno.
Przytakuję. W chwili, kiedy łapię kontakt ze stolikiem, cieszących się swoim towarzystwem kobiet, jedna z nich daje mi do zrozumienia, że chcę zapłacić, a mój telefon daje mi do zrozumienia, że ktoś chcę ze mną pogadać. Wyciągam słuchawkę z ucha Boba, przez co od razu zwraca na mnie uwagę.
- Zajmij się tamtym stolikiem, muszę odebrać - rzucam.
Wychodzę na zaplecze, przyciskając słuchawkę do ucha.
- Tak, Harry?
Opieram się o półkę.
- Cześć, królewno - wita się trochę niewyraźnie.
Uśmiecham się, przez przezwisko jakiego użył. Nawet kiedy jest nietrzeźwy, jest słodki.
- Cześć. Jak się bawisz?
- Jestem piany.
- Słyszę - chichoczę.
- Mm... brakuję mi ciebie tutaj...
- Wrócisz jak wytrzeźwiejesz.
- A jeśli trafię na izbę wytrzeźwień? - żartuję.
- To nie jest zabawne - stwierdzam. Mimo to i tak się uśmiecham.
- Okej, okej...
- Harry! Odłóż ten telefon i chodź się napić! - Słyszę jakiś głos w oddali.
- Nie będę ci przeszkadzać - mówię od razu.
- Przecież, to ja zadzwoniłem...
- Harry, jesteś beznadziejnym romantykiem. - Kolejny głos daję o sobie znać.
- Wal się - ripostuje Harry. - Widzimy się jutro?
- Mam taką nadzieję - odpowiadam.
- Kocham cię. - Kiedy to mówi jego głos jest nieco chwiejny i spokojniejszy.
- Wiem Harry.
- Powiedz, że mnie kochasz.
Czuję pieczenie na policzkach, co jest absolutnie głupie. W mojej głowie nagle pojawia się obraz, zapłakanego Harrego, zdesperowanego, kiedy prosi mnie o wyznanie mu miłości.
Z jednej strony jest to okropne wspomnienie, a z drugiej piękne. Całkiem dziwne.
- Bardzo cię kocham - wyznaję.
- Wiedziałem - śmieje się. Mogę przysiąc, że moje nogi są zrobione z waty. Jest coś takiego... specjalnego, w lekko pijanym Harrym. - Muszę iść.
- Baw się dobrze.
- Uważaj na siebie.
Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Wsuwam telefon do tylnej kieszeni dżinsów i wychodzę z małego pokoju.
Chłopak nadal siedzi przy ladzie, męcząc drinka. Bob wychodzi z kuchni, patrząc na swój zegarek.
- Twoja zmiana się już dawno skończyła, Mo - mówi nawet na mnie nie patrząc.
- Naprawdę? - pytam zaskoczona.
- No, jakieś dwie minuty temu - unosi kąciki ust. Prycham i wracam na zaplecze, by zabrać swoje rzeczy. Ubieram na siebie bluzę Harrego, żegnam się z Bobem i, co dziwne, nieznajomy chłopak wychodzi w tym samym momencie co ja.
- Mam na imię Justin - przedstawia się.
- Wracasz do domu? - pytam
- Niezupełnie.
Naciągam kaptur na głowę, żeby uchronić się przed deszczem. Zaczynam iść w kierunku przystanku autobusowego. Perrie musiała pożyczyć moje auto i cóż, nie mam innego wyjścia.
- A ty gdzie idziesz? - dopytuję się Justin. To imię pasuję do zewnętrznego wyglądu chłopaka.
- Do domu - odpowiadam pokrótce.
- Masz blisko?
- Nie.
- Nie masz auta?
- Niezupełnie - powtarzam jego słowa i uśmiecham się.
- Mogę cię podwieść - proponuję.
- Poradzę sobie, dzięki.
Muszę iść ze spuszczoną głową, by uchronić się przed uderzeniami zimnych kropli. Justin nadal idzie przy moim boku z rękami schowanymi w kieszeniach.
- Jak chcesz - mówi w końcu, skręcając lekko w lewo. - Do zobaczenia.
Nie mówię nic, a go już nie ma. Kiedy dochodzę do przystanku jestem już cała przemoczona. Rozkład jazdy autobusów nie sprzyja mi o tak później godzinie. Następny będzie dopiero za piętnaście minut. Na przystanku, brakuję zadaszenia, co oznacza, że będę tu stać i marznąć. Mogę też wziąć taksówkę, lecz ani jedna nie zatrzymuje się, gdy macham w jej kierunku. Klnę pod nosem.
Moje adidasy są już przemoczone. Bluza Harrego daję mi odrobinę ciepła, ale to nadal za mało. Pociągam nosem, wyciskając wodę z włosów. Nie znoszę ulew w Anglii.
Wyobrażam sobie, siebie i Harrego, stojących tutaj razem. Na pewno przytuliłby mnie do siebie. Mogłabym wsunąć ręce pod bluzę, którą miałby na sobie i czuć, jak pociera moje plecy. Niestety mogę tylko marzyć.
Kiedy pocieram swoje ramiona, stojąc jak słup soli, małe, osobowe auto zatrzymuję się na miejscu dla busa. Kierowca otwiera okno i uśmiecha się znacząco. Kręcę głową z niedowierzaniem i uśmiecham się.
- Nie daj się namawiać - mówi Justin.
Przegryzam wargę. Chyba nie mam wyjścia?
Obchodzę samochód, wsiadając na miejsce pasażera. Chłopak ma uśmiech przyklejony do twarzy.
- Jesteś z siebie zadowolony? - Rozsadzam się w wygodnym fotelu, który pewnie za chwilę będzie tak samo mokry jak ja.
- Dokąd jedziemy, Mo?
Niedzielę także spędzam w pracy. Dziś wychodzę wcześniej, czyli wcześniej zobaczę się z Harrym. Dzień wygląda tak jak wczoraj. Nadal stoję przy ladzie, ale w godzinie lunchu ruch jest większy. Justin, znów pojawia się w restauracji. Rozmawiam z nim, dziękuję jeszcze raz za wczorajszą podwózkę. Kilka razy jest dziwnie. Mam wrażenie, jakby w pewien sposób ze mną flirtował. Ignoruję to zachowanie i jak najszybciej zmieniam temat, kilkakrotnie. Lub zamieniam to w żart.
Kiedy wychodzę z restauracji, on idzie za mną. Zatrzymuję mnie chwytając za rękę, ale szybko ją zabieram, powstrzymując grymas na swojej twarzy.
- Może wyszłabyś, ze mną na drinka? - proponuję.
Marszczę brwi patrząc na niego.
- Mam chłopaka - mówię szybko, lekko spanikowana.
- Jakoś nie widziałem go wczoraj, kiedy mokłaś na przystanku - uśmiecha się. Mam ochotę przywalić mu w twarz i robię to. Wczoraj nie był taki. Moja ręka uderza z taką siłą, że jego twarz odwraca się w lewą stronę.
- Co tu się dzieje? - Słyszę głos Harrego zza swoich pleców.
- Nic - mówię od razu. Justin chwyta się za policzek i unosi swoje oczy, patrząc najpierw na mnie, później na Harrego. - Chodźmy stąd.
- Dlaczego go uderzyłaś? - pyta ponownie. Łapię jego dłoń i odciągam w kierunku z którego przyszedł. - Claudia?
- Po prostu chodźmy stąd! - unoszę się.
- Hej, hej.
Harry zatrzymuję mnie w połowie drogi do Jeepa. Kładzie dłonie na moich ramionach, szukając kontaktu wzrokowego.
- Co on zrobił? Próbował czegoś, dotykał cię?
- Suka! - woła Justin, na co zielonooki odruchowo prostuję się.
- Harry, chodźmy stąd - proszę, ale on już mnie nie słucha. Idzie pewnym krokiem do poznanego mi wczoraj chłopaka. Nie czeka na nic. Od razu wymierza mocny cios w prawą część jego twarzy, którą już potraktowałam swoją dłonią. Różnica jest taka, że ja uderzyłam otwartą dłonią, a Harry całą pięścią. Młodszy upada na ziemię i dziękuję Bogu, za to, że chodnik nie jest zatłoczony, a raczej w ogóle nie ma na nim ludzi.
Już się rozpędzam, żeby podbiec do nich i powstrzymać Harrego przed dalszymi ciosami, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Staję w miejscu, gdy mój chłopak kuca przed ciałem Justina. Mówi mu coś, lecz nie jestem w stanie tego usłyszeć. Następnie wstaje, podchodzi do mnie i całuję mocno, podtrzymując moją twarz.
- W porządku? - upewnia się.
- Tak. Chodźmy już.
- Chciałem zrobić ci niespodziankę, przepraszam - całuję mnie w czoło. Potakuję głową i odchodzimy w stronę samochodu.
_____________
Muszę was poinformować, że kolejny rozdział będzie OSTATNIM, tej części!(czyli będzie 2 część) xx.
- Dobry wieczór - kłania się. Widzę jak błądzi wzrokiem po półkach z alkoholem, patrzy na Boba, a później wraca oczami na mnie.
- Cześć - uśmiecham się przyjaźnie.
Mały uśmiech rozświetla nieco kobiece rysy chłopca. Przyglądam się mu, w czasie kiedy on zajmuje miejsce na stołku barowym.
- Czego sobie życzysz? - pytam.
- Hm, może czegoś na rozgrzanie?
- Jesteś pełnoletni?
Parska śmiechem.
- Mam dziewiętnaście lat - mówi, jakby to było oczywiste.
- Uwierzę ci na słowo - mamroczę. Odwracam się do regału i przesuwam spojrzeniem po różnokolorowych butelkach, udając, że się na tym znam. Angie ma to opanowane. Zna rozmieszczenie tych butelek na pamięć, pewnie dlatego, że sama je układa. - Whisky z colą? - proponuję.
- W porządku.
Zaczynam przygotowywać drinka. Nieznajomy rozgląda się chwilę po wnętrzu, dopóki nie podkładam mu od nos pełnej szklanki.
- Dziękuję.
- Czekasz na kogoś? - zgaduję.
- Co? Nie, Ja... eee...
- Nie musisz się tłumaczyć - śmieję się cicho.
- Miałem iść do kumpla, ale złapała mnie ulewa - wyjaśnia, wskazując na okno.
Przytakuję. W chwili, kiedy łapię kontakt ze stolikiem, cieszących się swoim towarzystwem kobiet, jedna z nich daje mi do zrozumienia, że chcę zapłacić, a mój telefon daje mi do zrozumienia, że ktoś chcę ze mną pogadać. Wyciągam słuchawkę z ucha Boba, przez co od razu zwraca na mnie uwagę.
- Zajmij się tamtym stolikiem, muszę odebrać - rzucam.
Wychodzę na zaplecze, przyciskając słuchawkę do ucha.
- Tak, Harry?
Opieram się o półkę.
- Cześć, królewno - wita się trochę niewyraźnie.
Uśmiecham się, przez przezwisko jakiego użył. Nawet kiedy jest nietrzeźwy, jest słodki.
- Cześć. Jak się bawisz?
- Jestem piany.
- Słyszę - chichoczę.
- Mm... brakuję mi ciebie tutaj...
- Wrócisz jak wytrzeźwiejesz.
- A jeśli trafię na izbę wytrzeźwień? - żartuję.
- To nie jest zabawne - stwierdzam. Mimo to i tak się uśmiecham.
- Okej, okej...
- Harry! Odłóż ten telefon i chodź się napić! - Słyszę jakiś głos w oddali.
- Nie będę ci przeszkadzać - mówię od razu.
- Przecież, to ja zadzwoniłem...
- Harry, jesteś beznadziejnym romantykiem. - Kolejny głos daję o sobie znać.
- Wal się - ripostuje Harry. - Widzimy się jutro?
- Mam taką nadzieję - odpowiadam.
- Kocham cię. - Kiedy to mówi jego głos jest nieco chwiejny i spokojniejszy.
- Wiem Harry.
- Powiedz, że mnie kochasz.
Czuję pieczenie na policzkach, co jest absolutnie głupie. W mojej głowie nagle pojawia się obraz, zapłakanego Harrego, zdesperowanego, kiedy prosi mnie o wyznanie mu miłości.
Z jednej strony jest to okropne wspomnienie, a z drugiej piękne. Całkiem dziwne.
- Bardzo cię kocham - wyznaję.
- Wiedziałem - śmieje się. Mogę przysiąc, że moje nogi są zrobione z waty. Jest coś takiego... specjalnego, w lekko pijanym Harrym. - Muszę iść.
- Baw się dobrze.
- Uważaj na siebie.
Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Wsuwam telefon do tylnej kieszeni dżinsów i wychodzę z małego pokoju.
Chłopak nadal siedzi przy ladzie, męcząc drinka. Bob wychodzi z kuchni, patrząc na swój zegarek.
- Twoja zmiana się już dawno skończyła, Mo - mówi nawet na mnie nie patrząc.
- Naprawdę? - pytam zaskoczona.
- No, jakieś dwie minuty temu - unosi kąciki ust. Prycham i wracam na zaplecze, by zabrać swoje rzeczy. Ubieram na siebie bluzę Harrego, żegnam się z Bobem i, co dziwne, nieznajomy chłopak wychodzi w tym samym momencie co ja.
- Mam na imię Justin - przedstawia się.
- Wracasz do domu? - pytam
- Niezupełnie.
Naciągam kaptur na głowę, żeby uchronić się przed deszczem. Zaczynam iść w kierunku przystanku autobusowego. Perrie musiała pożyczyć moje auto i cóż, nie mam innego wyjścia.
- A ty gdzie idziesz? - dopytuję się Justin. To imię pasuję do zewnętrznego wyglądu chłopaka.
- Do domu - odpowiadam pokrótce.
- Masz blisko?
- Nie.
- Nie masz auta?
- Niezupełnie - powtarzam jego słowa i uśmiecham się.
- Mogę cię podwieść - proponuję.
- Poradzę sobie, dzięki.
Muszę iść ze spuszczoną głową, by uchronić się przed uderzeniami zimnych kropli. Justin nadal idzie przy moim boku z rękami schowanymi w kieszeniach.
- Jak chcesz - mówi w końcu, skręcając lekko w lewo. - Do zobaczenia.
Nie mówię nic, a go już nie ma. Kiedy dochodzę do przystanku jestem już cała przemoczona. Rozkład jazdy autobusów nie sprzyja mi o tak później godzinie. Następny będzie dopiero za piętnaście minut. Na przystanku, brakuję zadaszenia, co oznacza, że będę tu stać i marznąć. Mogę też wziąć taksówkę, lecz ani jedna nie zatrzymuje się, gdy macham w jej kierunku. Klnę pod nosem.
Moje adidasy są już przemoczone. Bluza Harrego daję mi odrobinę ciepła, ale to nadal za mało. Pociągam nosem, wyciskając wodę z włosów. Nie znoszę ulew w Anglii.
Wyobrażam sobie, siebie i Harrego, stojących tutaj razem. Na pewno przytuliłby mnie do siebie. Mogłabym wsunąć ręce pod bluzę, którą miałby na sobie i czuć, jak pociera moje plecy. Niestety mogę tylko marzyć.
Kiedy pocieram swoje ramiona, stojąc jak słup soli, małe, osobowe auto zatrzymuję się na miejscu dla busa. Kierowca otwiera okno i uśmiecha się znacząco. Kręcę głową z niedowierzaniem i uśmiecham się.
- Nie daj się namawiać - mówi Justin.
Przegryzam wargę. Chyba nie mam wyjścia?
Obchodzę samochód, wsiadając na miejsce pasażera. Chłopak ma uśmiech przyklejony do twarzy.
- Jesteś z siebie zadowolony? - Rozsadzam się w wygodnym fotelu, który pewnie za chwilę będzie tak samo mokry jak ja.
- Dokąd jedziemy, Mo?
***
Niedzielę także spędzam w pracy. Dziś wychodzę wcześniej, czyli wcześniej zobaczę się z Harrym. Dzień wygląda tak jak wczoraj. Nadal stoję przy ladzie, ale w godzinie lunchu ruch jest większy. Justin, znów pojawia się w restauracji. Rozmawiam z nim, dziękuję jeszcze raz za wczorajszą podwózkę. Kilka razy jest dziwnie. Mam wrażenie, jakby w pewien sposób ze mną flirtował. Ignoruję to zachowanie i jak najszybciej zmieniam temat, kilkakrotnie. Lub zamieniam to w żart.
Kiedy wychodzę z restauracji, on idzie za mną. Zatrzymuję mnie chwytając za rękę, ale szybko ją zabieram, powstrzymując grymas na swojej twarzy.
- Może wyszłabyś, ze mną na drinka? - proponuję.
Marszczę brwi patrząc na niego.
- Mam chłopaka - mówię szybko, lekko spanikowana.
- Jakoś nie widziałem go wczoraj, kiedy mokłaś na przystanku - uśmiecha się. Mam ochotę przywalić mu w twarz i robię to. Wczoraj nie był taki. Moja ręka uderza z taką siłą, że jego twarz odwraca się w lewą stronę.
- Co tu się dzieje? - Słyszę głos Harrego zza swoich pleców.
- Nic - mówię od razu. Justin chwyta się za policzek i unosi swoje oczy, patrząc najpierw na mnie, później na Harrego. - Chodźmy stąd.
- Dlaczego go uderzyłaś? - pyta ponownie. Łapię jego dłoń i odciągam w kierunku z którego przyszedł. - Claudia?
- Po prostu chodźmy stąd! - unoszę się.
- Hej, hej.
Harry zatrzymuję mnie w połowie drogi do Jeepa. Kładzie dłonie na moich ramionach, szukając kontaktu wzrokowego.
- Co on zrobił? Próbował czegoś, dotykał cię?
- Suka! - woła Justin, na co zielonooki odruchowo prostuję się.
- Harry, chodźmy stąd - proszę, ale on już mnie nie słucha. Idzie pewnym krokiem do poznanego mi wczoraj chłopaka. Nie czeka na nic. Od razu wymierza mocny cios w prawą część jego twarzy, którą już potraktowałam swoją dłonią. Różnica jest taka, że ja uderzyłam otwartą dłonią, a Harry całą pięścią. Młodszy upada na ziemię i dziękuję Bogu, za to, że chodnik nie jest zatłoczony, a raczej w ogóle nie ma na nim ludzi.
Już się rozpędzam, żeby podbiec do nich i powstrzymać Harrego przed dalszymi ciosami, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Staję w miejscu, gdy mój chłopak kuca przed ciałem Justina. Mówi mu coś, lecz nie jestem w stanie tego usłyszeć. Następnie wstaje, podchodzi do mnie i całuję mocno, podtrzymując moją twarz.
- W porządku? - upewnia się.
- Tak. Chodźmy już.
- Chciałem zrobić ci niespodziankę, przepraszam - całuję mnie w czoło. Potakuję głową i odchodzimy w stronę samochodu.
_____________
Muszę was poinformować, że kolejny rozdział będzie OSTATNIM, tej części!